Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 5 listopada 2009, 12:44

autor: Artur Falkowski

Grand Theft Auto: The Ballad of Gay Tony - recenzja gry - Strona 2

Drugie i ostatnie z planowanych rozszerzeń do Grand Theft Auto IV jest jednocześnie, o ile wierzyć twórcom, pożegnaniem z Liberty City. I to nie byle jakim.

Tworząc The Lost and Damned ekipa Rockstar Games pokazała, że w mistrzowski sposób potrafi powiązać ze sobą historię z GTA IV i rozszerzenia, niejednokrotnie prezentując znane misje z innej perspektywy. Nie inaczej jest w przypadku The Ballad of Gay Tony. Ponownie uczestniczymy w wymianie diamentów w Libertonian Museum i znów przeżywamy przeprowadzony przez irlandzkich braci oraz Niko napad na bank. Pomagamy też w odbiciu porwanej Gracie (tak, tej samej, którą osobiście porywaliśmy w GTA IV). Takie smaczki dopełniają historię, sprawiając, że przygody Niko, Johnny’ego i Luisa łączą się w zgrabną całość, pomimo że poszczególne produkcje mocno różnią się od siebie klimatem i środowiskiem, w którym obracają się bohaterowie. Scenarzyści zasługują na medal za połączenie z pozoru niepowiązanych ze sobą wątków.

Luis nie zadowala się życiem na niskim poziomie.

Wraz ze zmianą środowiska i wstąpieniem na „rozrywkowe salony” Liberty City zmieniła się także rozgrywka. Standardowych misji typu: „pojedź tam, zabij wszystkich i wracaj” jest niewiele. Zamiast tego wysadzamy ogromny dźwig, pociąg, a nawet samolot czy uczestniczymy w spektakularnych wyścigach, które zaczynają się w powietrzu, a następnie przenoszą na wodę, by zakończyć się szaleńczym pościgiem po miejskich ulicach przy wtórze wycia dopalaczy. Trudno się dziwić – w środowisku Tony’ego trzeba się pokazać, więc często do ukończenia zadań, które można by wykonać małym kosztem, stosuje się niebagatelne środki. Jeżeli ktoś pamięta misję z San Andreas, w której do zastraszenia pewnego osobnika zafundowano mu przejażdżkę po mieście w charakterze przedniego zderzaka, w The Ballad of Gay Tony odnajdzie coś podobnego, ale odpowiednio bardziej szalonego. Luis zabiera nieboraka na pokład helikoptera, startuje i wznosi się wysoko nad miasto, a następnie posyła go na dół, oczywiście bez spadochronu. Chwile później sam wyskakuje, by złapać go zanim ten przeżyje niezbyt przyjemne spotkanie z ziemią. A to zaledwie ułamek tego, co tym razem czeka na nas w Liberty City.

Jak zwykle nie zabrakło też czynności, którym Luis może oddawać się w przerwach między wyciąganiem Tony’ego z kolejnych opresji. Zdecydowanie najwięcej zabawy dostarcza base jumping – skakanie na spadochronie z budynków z lądowaniem w wyznaczonym miejscu, którym może być na przykład przyczepa jadącej ciężarówki. Szybowanie wydaje się początkowo dość trudne do opanowania, ale z czasem nabiera się wprawy. Zdecydowanie o wiele łatwiej mają ci, którzy trenowali już skoki z samolotów w San Andreas.

Poza powietrznymi akrobacjami możemy wziąć udział w nielegalnych walkach ulicznych, które niestety dość szybko nudzą się ze względu na raczej ubogi repertuar ciosów. Możemy też startować w wyścigach oraz uczestniczyć w narkotykowych wojnach, które nie odbiegają zanadto od starć gangów znanych z poprzednich odsłon serii. Ponadto możemy odwiedzać oba kluby Tony’ego, gdzie tańczymy (prosta zabawa w stylu DDR), uczestniczymy w konkursie picia szampana na czas lub pracujemy, pilnując porządku w lokalu.