Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 27 października 2009, 12:39

autor: Marek Grochowski

Pro Evolution Soccer 2010 - recenzja gry - Strona 2

Pro Evolution Soccer 2010 nie zawodzi. Po latach stagnacji pecetowcy wreszcie otrzymali grę piłkarską z prawdziwego zdarzenia.

Gdy mowa o kwestiach obronnych, na pierwszy plan wysuwają się bramkarze, którzy częściej robią wycieczki w okolice szesnastego metra i lepiej bronią nogami, za to gorzej radzą sobie przy dośrodkowaniach z rzutów rożnych. Widząc jednak ich parady, nie sposób zaprzeczyć, że Konami wykonało świetną robotę. Golkiperzy wyjmują piłkę w nieprawdopodobnych sytuacjach i robią to w tak widowiskowym stylu, że dzięki nim nawet replaye nieudanych akcji wyglądają w Pro Evo 2010 atrakcyjnie. Piłkarze z pola charakteryzują się z kolei celniejszymi wślizgami oraz lepszym przeglądem gry – sami pokazują ręką miejsca, gdzie koledzy z zespołu powinni wzmocnić krycie.

Sztuczna inteligencja przeciwników prezentuje się lepiej niż w poprzedniej edycji, choć widać w jej działaniu pewien schematyzm. Jakkolwiek komputer dobrze odczytuje nasze intencje, a nawet uczy się na własnych błędach dzięki opcji Teamvision 2.0, przy konstruowaniu akcji sam podaje, zazwyczaj środkiem, w szybkim tempie posyłając piłkę między zawodnikami. Od czasu do czasu zdarza mu się jednak wykonać miękką wrzutkę za plecy obrońców, a to nadzwyczaj często kończy się zdobyciem bramki. Nie trzeba przy tym dodawać, że gdy komputer prowadzi, natychmiast zwalnia tempo rozgrywania akcji, a jeśli do końca meczu pozostało niewiele czasu, potrafi nawet zastawić piłkę w rogu boiska, kradnąc w ten sposób cenne sekundy.

Z rzutami karnymi wiążą się w tym roku największe kontrowersje.

O tym, że zasady fair play oponent ma w poważaniu, świadczy też fakt, że zdarza mu się pokusić o symulowanie faulu w polu karnym. Sędziowie na szczęście rzadko dają się na to nabierać, ale inaczej jest już z nieprzepisowymi zagraniami w środku boiska – tutaj arbitrzy często faworyzują SI, wlepiając nam kartki za niegroźne nawet interwencje. Poza tym mankamentem panowie z gwizdkiem pracują bez zarzutów – nie wbiegają w tor lotu piłki (jak ma to miejsce w FIFA 10), nie przedłużają meczu w nieskończoność (ponownie ukłon w stronę konkurencji), a spalone wychwytują z aptekarską precyzją. Co znamienne, ofsajdów w PES-ie 2010 jest stosunkowo sporo, choć to raczej wina zbyt niecierpliwych napastników, którym nie chce się trzymać w jednej linii z obrońcami i przedwcześnie wybiegają na wolną pozycję.

Dla przeciwwagi – rzutów karnych praktycznie nie ma, a te, które udaje nam się wywalczyć, to istna loteria. W związku ze zmianami w wykonywaniu „jedenastek” zarówno kierunek, jak i siłę strzału musimy wybierać „na wyczucie”, nie mając do dyspozycji żadnego wskaźnika mocy uderzenia – witajcie zatem wykopy na trybuny i asekuracyjne uderzenia w środek bramki. Swoją drogą, komputerowi trafianie karnych także przychodzi z niebywałą trudnością (obroniliście kiedyś cztery „jedenastki” z rzędu, stojąc w miejscu?), co utwierdza w przekonaniu, że akurat ten element PES-a 2010 nadaje się do wymiany. W sumie jako jeden z nielicznych, bo większość składowych japońskiej produkcji tworzy doskonały, symulacyjny styl rozgrywki, w którym satysfakcja ze strzelania bramek jest po prostu ogromna. Tempo, swoboda i nieszablonowość konstruowanych ataków sprawiają, że godziny upływające na przygodzie z grą mijają tak szybko jak zaraz po premierze „szóstki”. To bezsprzecznie najbardziej grywalny PES od trzech lat.