Risen - recenzja gry - Strona 2
Długo musieliśmy czekać na kolejną grę twórców słynnej serii Gothic. Czy Risen zaciera złe wrażenie, jakie pozostawiła po sobie trzecia odsłona wspomnianego cyklu i oficjalny dodatek do niej?
W mechanice rozgrywki na każdym kroku widać wyraźne podobieństwa do Gothica. Autorzy bez skrupułów skopiowali praktycznie wszystko, co się dało, co ma oczywiście zarówno dobre, jak i złe strony. Największy plus odczują weterani poprzednich gier firmy Piranha Bytes, którzy w świecie Risen odnajdą się w kilka minut. Dla nich będzie oczywiste, że w tej grze odpoczywać można wyłącznie na łóżkach, a woda z beczki zawsze regeneruje nadwątlone siły witalne. Niezadowoleni będą natomiast ci gracze, którym pomysły Niemców na grę RPG nie przypadły wcześniej do gustu. Niech za pierwszy z brzegu przykład posłuży plecak bez dna. Bezimiennymoże targać ze sobą nieograniczoną ilość sprzętu, więc jeśli w Gothicu irytowała Cię obecność kilkudziesięciu mieczy w ekwipunku, Risen nie wpłynie na zmianę Twojego zdania.
Dla fanów serii Gothic ważne będzie przede wszystkim, że Piranha Bytes zrehabilitowała się i wiele mechanizmów rządzących rozgrywką, zwłaszcza tych spapranych w poprzedniej grze, poprawiła. Widać to np. w systemie walki, który w Gothic 3 ograniczał się w zasadzie do beznamiętnego wciskania lewego przycisku myszy. W Risen można w ten sposób wyprowadzić zaledwie trzy najprostsze i łatwe do sparowania ciosy. Żeby skorzystać z bardziej skomplikowanych uderzeń bądź bloków, należy wcześniej rozwinąć umiejętności odpowiedzialne za władanie bronią, a potem sprawnie reagować na poczynania rywali, wciskając odpowiednie kombinacje klawiszy.
Warto w tym miejscu podkreślić, że do samego końca potyczki w Risen stanowią spore wyzwanie. Wcielając się w rolę klasycznego wojownika, trudno doprowadzić do sytuacji, w której walki z zamieszkującymi Farangę stworami stałyby się dziecinnie proste (rzecz jasna, nie dotyczy to groźnych tylko na początku wilków i żądłoszczurów). Przeciwnicy stosują uniki, nieustannie parują ciosy i non stop wykorzystują popełnione przez bohatera błędy. Grając pierwszy raz w Risen, przeklinałem ostatni z czterech dostępnych rozdziałów, w którym walczy się praktycznie na okrągło. Każda próba pójścia na żywioł była bezlitośnie karana, dlatego często musiałem cierpliwie czekać na dogodny moment do ataku bądź uciekać się do różnych sztuczek.
Sporo dobrego można powiedzieć również o świecie gry, ale to akurat od zawsze był mocny punkt produktów firmowanych przez niemieckie studio. Co prawda Faranga nie poraża rozmiarami – dostępny teren jest wyraźnie mniejszy od tego, co oferował Gothic 3 – ale stosunkowo niewielki obszar rekompensuje duża liczba podziemi. Na wyspie znajduje się miasto portowe, ruiny opuszczonych dawno budowli, położony w górach klasztor, obóz na bagnach, a także kilka mniejszych farm. Generalnie jest na czym zawiesić oko, dlatego wszyscy fani lubujący się w swobodnej eksploracji bardzo ładnych pod względem wizualnym światów, nie będą w Risen narzekać na nudę.
Wędrówkę po Farandze umilają spotkania z bohaterami niezależnymi. Część z nich chętnie wymienia się towarami, inni pomagają w szkoleniu umiejętności, ale najczęściej po prostu zlecają naszemu śmiałkowi jakieś zadania. Questy związane z głównym wątkiem fabularnym są na tyle dobre, że do samego końca podtrzymują zainteresowanie produktem, ale oprócz nich w Risen obecna jest cała masa banalnych zleceń, które z reguły nie wymagają od gracza większego wysiłku. Dobrym tego przykładem są zadania z serii „przynieś mi”, rozwiązywane na ogół w kilka sekund. W jednej wypowiedzi rozmówca prosi o dziesięć roślinek, a w drugiej wręczamy mu poszukiwany towar, bo dzięki skrupulatnemu zbieractwu, mamy w plecaku pół tony zielska. Cóż, takie są uroki nieograniczonego inwentarza.