Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 5 października 2009, 13:21

autor: Marek Grochowski

FIFA 10 - recenzja gry na PC - Strona 2

Wiemy już, że FIFA 10 na konsole to strzał w dziesiątkę. Jednak czy to samo można powiedzieć o edycji pecetowej?

Mimo to produkcja EA Sports jest umiarkowanie, bo umiarkowanie, ale wciąż grywalna, co w głównej mierze wyjaśnia taką a nie inną jej ocenę. Wprawdzie mechanika ponownie zasługuje na przypięcie łatki „toporna”, a drobna innowacja w sterowaniu, czyli drybling 360, nie uwalnia konstruowanych akcji od schematyzmu. Koniec końców, oswoiwszy się z prostotą w rozgrywaniu piłki, można jeszcze wycisnąć z trochę przyjemności. Na satysfakcję z trafiania do siatki wpływa niższy niż na konsolach poziom trudności, który wprawdzie nie motywuje do tego, by z zapamiętaniem przechodzić za jednym zamachem pół ligowego sezonu, ale pozwala się wystrzelać. Kilka spotkań, parę zdobytych w podobny sposób bramek i człowiek zaczyna się przekonywać, że przy dużym poświęceniu jest jeszcze w stanie jakość przełknąć całość. Ostatecznie jednak i tak dochodzi do wniosku, że na komputerach już od dawna obecna powinna być FIFA z PS3/X360. Tym bardziej, że najwygodniejszym kontrolerem do sterowania w produkcji EA Sports jest nie klawiatura (z przekombinowanym obłożeniem przycisków) czy (o zgrozo!) myszka, ale zwykły pad.

Grafika dawno przestała robić wrażenie.

Do next-genowej przesiadki wciąż jednak daleko, co smuci szczególnie, gdy zwrócimy uwagę na aktualny wygląd gry. Oprawa graficzna „dziesiątki” to czysta tragedia, której pierwszy akt sięga czasów FIFY 2004, gdzie dwuwymiarowi kibice, wyblakła murawa czy marne repliki prawdziwych stadionów wydawały się jeszcze tylko drobnymi niedociągnięciami. Tymczasem przez to, że z roku na rok autorzy stosowali w pecetowej odmianie serii jedynie kosmetyczne poprawki i kompletnie ignorowali potrzebę wymiany całego silnika (a nie stwarzania pozorów tego w edycji 09), dziś dalej musimy oswajać się z widokami na poziomie niskobudżetowych gier z kiosku. Natomiast tuż obok – na konsolach – FIFA 10 wygląda odpowiednio, czyli nie o jedną, ale o dwie generacje nowocześniej. W wariancie blaszakowym twarze piłkarzy nie zachwycają realistycznym odwzorowaniem wizerunków prawdziwych gwiazd, animowane przerywniki i powtórki pomimo rozmyć są równie nieatrakcyjne jak zeszłej jesieni, a brak konsolowych „cieszynek” albo choćby króciutkiego intra, całkowicie odziera grę z atmosfery piłkarskiego święta. To raczej żałoba po stracie świetnego niegdyś klimatu i dowód na to, że i z bogatą bazą licencji można zmarnować szansę na uzyskanie realizmu. Atmosfery nie ratuje nawet poprawiony, polski komentarz w wydaniu duetu Szpakowski-Szaranowicz. Zamiast imitowania telewizyjnej transmisji mecze stanowią tylko sztuczne widowiska z teksturami zasiadającymi na trybunach. Gra broni się muzycznie, ponieważ soundtrack jest dla wszystkich platform ten sam i wśród blisko 40 dostępnych utworów łatwo znaleźć kilka piosenek, które faktycznie umilają klikanie.

Swoją drogą jak na produkcję z ambicjami trenerskimi menu charakteryzuje się dużą przejrzystością, co można dostrzec właśnie w trybie menadżerskim, gdzie do przeglądania otrzymujemy ekrany transferów, terminarz spotkań czy opcje taktyczne. Wszystko umiejętnie posegregowane, w dodatku z uwzględnieniem specyfiki prowadzenia klubu. Na przykład kupowanie zawodników to pozornie operacja wymagająca jedynie wyłożenia z portfela właściwych kwot, jednak gra idzie tu o krok dalej i uwzględnia też motywy kierujące piłkarzami. Jeśli zawodnik nie widzi szans na regularne występy w drużynie albo nie odpowiada mu walka o niskie stawki, kuszenie go nawet dużymi pieniędzmi nie przyniesie efektu. Dzięki temu ligowi konkurenci nie dokonują już tak spektakularnych zakupów jak w zeszłorocznej edycji, a i gracz musi bardziej dbać nie tylko o stan klubowej kasy, ale i o reputację prowadzonego zespołu.

Gdy natomiast, Drogi Graczu, zajrzysz przypadkiem do tego prawdziwego portfela, wiedz, że pecetowa FIFA 10 to uzasadniony zakup tylko wtedy, jeżeli nie masz konsoli, kusi Cię promocyjna cena lub jako fan wirtualnych piłek i tak zamierzasz zaopatrzyć się również w tegoroczną edycję Pro Evolution Soccer. Gdy żaden z powyższych czynników nie wchodzi w rachubę, miej na uwadze, że w przypadku nieprzemyślanego nabycia „dziesiątki” czeka Cię jedynie przygoda z piłkarskim średniakiem, prawie identycznym jak rok temu.

Marek „Vercetti” Grochowski

PLUSY:

  • rozbudowane opcje taktyczne;
  • poprawione wykrywanie spalonych;
  • piłkarze lepiej wychodzą na czyste pozycje.

MINUSY:

  • schematyzm w budowaniu akcji przez komputer;
  • drybling 360 nie dodał piłkarzom lekkości ruchów;
  • błędy bramkarzy i graczy podających do boku;
  • doliczony czas gry trwa zbyt długo;
  • brak trybu Wirtualna Gwiazda i tworzenia własnych stałych fragmentów gry;
  • koszmarna grafika i brak atmosfery piłkarskiego widowiska.