Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 12 czerwca 2009, 12:44

autor: Maciej Makuła

Red Faction: Guerrilla - recenzja gry - Strona 2

Marzyliście o grze akcji pokroju GTA, w której moglibyście wyburzać domy? Jeśli tak, to Red Faction: Guerrilla możecie potraktować jak spełnienie Waszych pragnień.

Nico na Marsie

Świat gry obmyślony został naprawdę świetnie (co nie znaczy, że trzyma się tzw. kupy). Poruszamy się po poddanej procesowi terraformingu powierzchni Marsa, co tłumaczyć ma fakt, że bohater egzystuje sobie spokojnie bez żadnej aparatury podtrzymującej życie. Cała ta zdatna do zamieszkania strefa podzielona jest na sektory, które będziemy kolejno wyzwalać z rąk EDF-u. Każdy z nich opisany jest przez dwa wskaźniki: potęgi EDF-u oraz Red Faction. Ten ostatni decyduje o tym, czy okoliczni mieszkańcy w trakcie naszych działań będą nam pomagać, a ten drugi determinuje aktywność sił wroga. Odpowiednie jego obniżenie oznacza wyzwolenie obszaru.

Jeśli wahacie się między zakupem inFamous i Red Faction: Guerrilla– w tej ostatniej też pokopiecie prądem. A i demolkę urządzicie większą.

Obniżamy go, robiąc to, z myślą o czym Red Faction: Guerrilla zostało stworzone, czyli niszcząc. No, uściślijmy może, że niszcząc własność EDF-u i wykonując misje poboczne (sprowadzające się głównie też do... zgadnijcie czego). Motyw destrukcji jest bardzo ważny, bowiem po każdej zniszczonej strukturze pozostaje złom, który jest główną walutą świata Red Faction. Za złom kupujemy nowy sprzęt, ulepszamy parametry naszej postaci – krótko mówiąc, stajemy się silniejsi. Czyli to, co lubimy w grach.

Tytuł poniekąd wymusza wykonywanie misji pobocznych i ogólne osłabianie wroga, ponieważ ze względu na całkiem wysoki poziom trudności realizacja misji głównych, bez wcześniejszego zajęcia się „zapleczem”, może być bardzo ciężka. Tak więc reguły są proste – niszczymy, a to właśnie nas rozwija i koniec końców popycha do przodu grę.

To, co tygrysy lubią najbardziej

Zacznę akapit truizmem: Red Faction: Guerrilla to wymarzona pozycja dla osób lubiących siać zniszczenie. Algorytmy za nie odpowiedzialne nie są może perfekcyjnie zgodne ze zdrowym rozsądkiem, ale jeśli nie jest się tylko obrzydliwie łaknącą realizmu osobą (komunikat dla takowych – Guerrilla w żadnym wypadku grą realistyczną nie jest!), spokojnie można przełknąć drobne wpadki i delektować rozgrywką.

Tak, tak – po tym wszystkim może nie pozostać kamień na kamieniu.

A zdemolować można praktycznie wszystkie napotkane zabudowania na najprzeróżniejsze sposoby. Zaczynając od przegiętego, „braterskiego” młota, który spokojnie przebija się przez żelbet i pozwala na precyzyjne wyburzanie „cegła po cegle” (machając nim w pionie i poziomie), poprzez najróżniejsze ładunki wybuchowe, na fantastycznej strzelbie prującej „wyżerającymi” otoczenie nanomaszynami czy wsysającą je małą czarną dziurą.

Jak na złość – nosić przy sobie możemy jedynie trzy rodzaje broni i nieodłączny młot. Do tego bardzo szybko kończy się do nich amunicja. Dozbroić możemy się, oprócz zabrania broni pozostałej po przeciwnikach, korzystając z poustawianych tu i ówdzie skrzyń z orężem (których stan zmienia się zależnie od tego, jak dobrze Red Faction radzi sobie w danym regionie). To, plus dosyć wysoki poziom trudności gry, zmusza nas do kombinowania – co jest bardzo miłą rzeczą.