Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 20 lutego 2009, 15:36

autor: Maciej Jałowiec

Grand Theft Auto IV: The Lost and Damned - recenzja gry - Strona 3

Rockstar Games pozwala nam raz jeszcze spojrzeć na Liberty City. Tym razem nie oczami imigranta, a członka motocyklowego gangu. Czy The Lost and Damned utrzymuje poziom podstawowej wersji gry?

Wspomniany szyk to nie tylko drobny bajer, którego jedynym zadaniem jest urozmaicenie wyglądu gry. Zachowywanie odpowiedniej prędkości i dostosowanie toru jazdy do innych motocyklistów niesie ze sobą konkretne korzyści. Jadąc w szyku, maszyna Johnny’ego naprawia się sama, a bohater odzyskuje energię (gdy ta jest pełna, regeneruje się pancerz). Choć jest to kompletnie nierealistyczne, bardzo przydaje się w przypadku dłuższych misji. Dodam też, że w czasie zabawy odniosłem dziwne wrażenie, że podczas jazdy w szyku zmniejsza się ruch na ulicach Liberty City. Tak jakby autorzy chcieli zrobić miejsce dla gangu poruszającego się po mieście.

Na uwagę zasługują wyścigi motocyklowe, które opracowano na potrzeby dodatku. Ściganie się nie jest odkrywcze samo w sobie, dlatego twórcy dodali możliwość wykorzystywania kija baseballowego w trakcie jazdy. Jeśli zajdzie taka potrzeba, można trzasnąć w szczękę jadącego tuż obok rywala. W zależności od siły, jaką włożymy w uderzenie (można ją regulować długością trzymania odpowiedniego przycisku), zraniony konkurent może albo chwilowo utracić panowanie nad swoją maszyną, albo wręcz zlecieć z niej, tracąc wiele cennych sekund. Przeciwnicy mogą nam oczywiście odpłacić pięknym za nadobne. Wprawdzie nie można przez nich spaść z motocykla, ale gwałtownie zmienić kierunek jazdy – jak najbardziej. Jeżeli cały ten pomysł przywodzi Wam na myśl grę o nazwie Road Rash, to pragnę pogratulować gustu i pamięci. Zresztą, panowie z Rockstar Games najwyraźniej również znają i lubią RR, ponieważ Johnny Klebitz odnosi się do niej w swoich kwestiach tuż przed wyścigiem.

Misja na lotnisku – choć krótka – potrafi dostarczyć wielu emocji.

W TLaD pojawia się kilka nowych pojazdów, zarówno wielo – jak i jednośladowych. Tak się jednak składa, że motocykle są do siebie raczej podobne, a z większych maszyn uwagę przykuwa tylko więzienny autobus, który odgrywa niebagatelną rolę zarówno w trybie dla pojedynczego gracza, jak i w multiplayerze.

Klebitz jako człowiek czynu

Przejście samego głównego wątku w The Lost and Damned zajmuje około sześciu godzin (dla porównania, w podstawowej wersji GTA IV trzeba było poświęcić na to około doby). Nie brzmi to zatem zbyt zachęcająco. Na pocieszenie dodam, że w DLC wyeliminowano jedną z poważniejszych bolączek serii i umieszczono checkpointy w większości misji. Nie marnuje się zatem czasu na jazdę od pracodawcy do miejsca realizacji zadania. Te sześć godzin gry to czas w całości przeznaczony na samo sedno rozgrywki.

Wraz z rozpoczęciem zabawy okazuje się, że cały obszar Liberty City jest odblokowany. Twórcy najwyraźniej wyszli z założenia, że w TLaD grać będą ludzie, którzy są dobrze zaznajomieni z podstawką – głupotą byłoby więc blokować niektóre wyspy. Dzięki temu założeniu autorzy mogli sobie również odpuścić misje instruktażowe, w których gracz zapoznaje się z opcjami i układem ulic w mieście. Już pierwsze zadanie w dodatku rzuca gracza na głęboką wodę i każe uczestniczyć w nielichej strzelaninie.

Misje polegające na wymianie ognia są najpopularniejsze w TLaD. Dla kogoś, kto ceni sobie strzelanie w serii GTA (i pamiętny napad na bank w zadaniu „Three Leaf Clover”), jest to prawdziwa gratka. Pozostali mogą poczuć się nieco zawiedzeni – nieszablonowe zlecenia (takie jak zabójstwo prawnika w „Final Interview”) trafiają się tutaj zdecydowanie zbyt rzadko. Co więcej, TLaD nigdy nie zmusza gracza do dokonywania wyborów wpływających w dużej mierze na dalszy przebieg fabuły gry. Ciężko to jednak uważać za wadę – poprzednie części, jak np. Vice City czy San Andreas również obyły się bez tego typu wynalazków.

W wykonywaniu nowych zadań Johnny może posłużyć się powiększonym arsenałem. Z najważniejszych i najciekawszych typów broni warto wymienić granatnik (rewelacyjna i stosunkowo tania alternatywa dla wyrzutni RPG) i strzelbę DAO-12. Na wyróżnienie zasługuje również obrzyn – choć jego skuteczność bojowa jest raczej wątpliwa, nie należy zapominać, że można go używać podczas jazdy.

Maciej Jałowiec

Maciej Jałowiec

Specjalista do spraw marketingu gier wideo. Łączy pasję do gier ze spostrzeżeniami na temat branży i światowej gospodarki. Zawodowo związany z firmą Techland, a wcześniej m. in. z Activision i Perfect World.

więcej