Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 14 stycznia 2009, 14:33

autor: Maciej Makuła

Saints Row 2 - recenzja gry - Strona 5

Zła, brzydka i głupia – czyli opowieść o tym, jak będąc odpowiednio szalonym, można zmienić te wady w zalety.

Nie udało im się niestety pokonać męczącego mnie jeszcze od czasów Drivera (ino wtedy dużo mniej męczącego) problemu pustych ulic. Tak jak i w GTA4 na ekranie zobaczymy naraz tylko paręnaście pojazdów (materializujących się nam przed nosem), co u osoby, która kiedykolwiek widziała ruch uliczny w jakiejkolwiek miejscowości (to te takie pudełka na kołach jeżdżące po drodze), wywołuje uśmieszek politowania. Modele różnych wehikułów są naturalnie wykonane bardzo ładnie i pomysłowo (transporter opancerzony z zamontowanym działkiem, wracają samoloty, spotkamy tu koparki, jeżdżące hot-dogi itp.), a ich rodzajów jest sporo. Jednak jeśli o mnie chodzi – naprawdę nie obraziłbym się, gdyby modele pojazdów zostały przeniesione żywcem z PS2, swoje wielokątne ubóstwo nadrabiając widokiem tętniącego życiem aż po horyzont miasta.

Jeden śmiałek chciał nawet pokonać dziadka w pojedynku na picie, ale poległ zanim żwawy staruszek zdążył się rozgrzać. Koledzy już go nie dobudzili, nie pomogły nawet wdzięki Joli.

„Będę brał cię...”

Model jazdy wpisuje się natomiast w politykę bezstresowego grania – nie ma nic wspólnego z realizmem, dzięki czemu jest lekki, łatwy i przyjemny. Tak samo z rodzajami broni. Przede wszystkim jest ich mnóstwo. Oprócz obowiązkowych pistoletów „na dwie ręce” (które z GTA4 wyleciały) znajdziemy tu np. katanę (rewelacja), którą możemy atakować nawet z motocykla (dzięki czemu mogłem sobie odhaczyć jedno z wielu niezrealizowanych jeszcze marzeń z dzieciństwa – Volition, dziękuję), miny – które można przylepiać np. do przechodniów. Nie ma, co prawda, systemu osłon znanego z „Biegów Wojny”, ale za to można (a właściwie trzeba) korzystać z żywych tarcz (a po „zużyciu” rzucić delikwentem hen daleko!). Oczywiście zadymy obfitują w liczne wybuchy, a trup ściele się gęsto.

Jest jeszcze jedna ważna rzecz odróżniająca Saints Row 2 od Grand Theft Auto 4. Świat Niko był groźny – zginąć w Liberty City było łatwo, nastukać mógł nam pierwszy lepszy przechodzień, a i brak checkpointów nie ułatwiał sprawy. W Stillwater jesteśmy praktycznie wszechmocnym herosem, którego zdrowie odnawia się po krótkiej chwili (co i tak można ulepszyć) i naprawdę ciężko nas zabić. Gra stawia sprawę jasno – to my rządzimy i to nas ma się bać świat.

Skalę działań dziadka widać było nawet z sąsiedniej wsi: Oho! – szeptali wtedy, uśmiechając się – Marcyś "fasuje"...

Co dwie głowy...

Groźni jesteśmy już w pojedynkę, a co dopiero, gdy do gry zaprosimy kolegę (podzielonego ekranu, ku rozpaczy tłumów, brak). Saints Row 2 obsługuje bowiem tryb kooperacji. I jest to jeden z piękniejszych elementów, bowiem (w przeciwieństwie do GTA4 – ależ mu się dziś dostaje) razem odstawiać możemy wszystkie akcje, jakimi chlubi się gra dla pojedynczego gracza: przechodzić misje, zadania poboczne, dywersje. Oprócz tego w grze znalazł się klasyczny multek dla wielu graczy, w którym zwyczajnie będziemy nawzajem się mordować.

Saints Row 2 wygląda dokładnie tak jak na kadrach. Do poziomu prezentowanego przez GTA4 mu daleko – od razu rzuca się w oczy brak odpowiadającej za realistyczne zachowania postaci Euphorii i innych kosztownych technologii. Jednak w obliczu przyjętej konwencji takie podejście nie razi, powiem więcej – wylatujące w kosmos po potrąceniu ludziki cieszą oko. Pochwalić natomiast nie mogę różnych niedoróbek technicznych, na czele z lubiącą sobie „rzeźbić” animacją. Nie jest to coś strasznego, niemniej fakt da się zauważyć. Doszły mnie też słuchy o problemach z połączeniem w multi, ale ze swej strony niczego takiego potwierdzić nie mogę.