Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 14 stycznia 2009, 14:33

autor: Maciej Makuła

Saints Row 2 - recenzja gry - Strona 4

Zła, brzydka i głupia – czyli opowieść o tym, jak będąc odpowiednio szalonym, można zmienić te wady w zalety.

Ciąć i rąbać!

Same zabawy poboczne są niezwykle grywalne. I, naturalnie, głupie. Nie sposób tu wszystkich wymienić, ale: wysadzamy w powietrze wszystko, co tylko znajdzie się w zasięgu naszego wzroku, podpalamy otoczenie, jeżdżąc płonącym quadem, poznajemy stworzony specjalnie na tę okazję całkiem niezły system walki wręcz, brukamy „wydzielinami” szambowozu ulice (i mieszkańców, i kościoły, itd., itp.), rzucamy się pod koła pojazdów, a z rzeczy bardziej klasycznych – bierzemy udział w wyścigach, derbach destrukcji (z możliwością ulepszania swej bryki o kolejne kolce i pancerze) czy ochronie lub podwożeniu różnych osobistości (też w osobliwy sposób). Każda z tych minigier występuje w przynajmniej dwóch wariantach, oferuje 6 poziomów trudności i naprawdę czegoś od nas wymaga. Czyt. można się wciągnąć.

Jak to mówią, chłop żywemu nie przepuści. Dziadek namierzył też właściciela szrotu, który kiedyś przez Internet sprzedał mu zbyt duże koła do jego Poloneza Trucka.

A gdy odpowiednio się wciągnąć – jesteśmy odpowiednio nagradzani. Oprócz kasy, którą możemy wykorzystać w mnóstwie sklepów (od „biedronek” po chirurgów plastycznych) czy do zakupu nieruchomości, z dużą częstotliwością odblokowujemy też różne bonusy i zdolności dla naszego bohatera (większa celność, wytrzymałość itd., itp.). Modyfikować możemy też wygląd naszego gangu, jego zachowania (z przechodniami można wchodzić w pozbawioną rozlewu krwi interakcję, za pomocą gestów wrogich i przyjaznych), logo czy asortyment pojazdów, z którego korzysta. Jeśli np. lubimy otaczać się wojownikami „nindzia” jeżdżącymi „maluchami” – cóż, lepiej nie mogliśmy trafić.

Jakby tego było mało – w każdej chwili możemy się zaangażować w tzw. dywersję. Należą do niej proste minigry aktywujące się podczas napadów na sklepy, przechodniów, w trakcie wożenia się z ziomalami (można mieć ze sobą kilkuosobową świtę, oczywiście nie od razu), ganiania nago (tak, naszego bohatera/bohaterkę można rozebrać do rosołu), skoków ze spadochronem itd., itp. By być na czasie z panującą obecnie modą na nieumarłych – w Saints Row 2 możemy nawet pograć w domu bohatera na konsoli w grę, która pozwoli nam stoczyć bój z hordami zombiaków.

W mieście rozszalała się pożoga i podrożała woda. Co mniej spanikowani śpiewali słowa prastarej piosnki: „Hej, hej – napada Mars, płonie ziemia skąd Sawa i Wars”.

„Gdzie śpiewem cię tulą i budzą ze snu?”

Wymienione cudeńka są dostępne praktycznie od samego początku gry. Tak samo jak pozbawione sztucznych blokad zostało miasto – Stillwater. Jego wielkość jest przyzwoita, najważniejsze jednak jest to, co napisałem powyżej – jest w nim co robić (bo zrobić duży pusty teren – żadna sztuka). Próba odtworzenia w nim życia udała się autorom standardowo: przechodnie oprócz chodzenia po ulicach oddają się różnym czynnościom (np. niektórzy też biegają nago i ściga ich policja), na granicach swych terytoriów (każda ukończona misja to podbita nowa dzielnica) walczą wrogie gangi – normalka.