Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 22 grudnia 2008, 12:01

autor: Przemysław Zamęcki

Rise of the Argonauts - recenzja gry - Strona 3

Mitologiczna wyprawa, olimpijscy bogowie, greccy herosi, gęsto ścielący się trup i przyzwoita fabuła. Jednak to i tak za mało, aby sięgnąć Olimpu.

Na szczególną pochwały zasługuje umiejętność programistów w zabawę światłem i cieniem oraz generowane przez grę efekty cząsteczkowe. Obojętne, czy mamy do czynienia z mgłą lub dymem, wszystko wygląda efektownie i bardzo przyjemnie dla oka. Pomijając aspekt beznadziejnie zaprojektowanych mapek i dość słabego designu elementów architektonicznych, Rise of the Argonauts może graficznie spodobać się nawet bardziej wybrednym graczom. Szkoda, że w parze ze stroną wizualną przedsięwzięcia nie idą projekty poziomów. Wszędzie aż roi się od blokujących przejście wkurzających niewidzialnych ścian. Również rozmowy z innymi postaciami nie zostały należycie dopracowane. Choć pomimo swej długości i ilości nie nużą, jednak przy każdej zmianie rozmówcy następuje nienaturalna pauza, co psuje wrażenie całości.

Głowę daję, że gdzieś obok stoi vin Diesel.

Zżynając z najlepszych, powielono również te same błędy, co i oni. Kto do licha ciężkiego postanowił, że aby wyświetlić mapkę, muszę najpierw wejść do menu i dopiero stamtąd wybrać odpowiednią opcję? Być może nie byłoby to tak uciążliwe, gdyby na ekranie wyświetlała się choć maciupeńka minimapka, ale gdzie tam! Może i struktura poszczególnych lokacji składa się tylko z wąskich korytarzy, ale jeżeli mamy do czynienia dosłownie z ich labiryntem, a wszystko wygląda na niezwykle podobne do siebie, można się nieźle pogubić. A każdorazowa konieczność uruchamiania całej mapy jest więcej niż przykra i uciążliwa.

Rise of the Argonauts srodze zawiódł pokładane w nim nadzieje. Śledząc proces powstawania gry i poprzedzające jej wydanie zwiastuny, szykowałem się na naprawdę świetną zabawę. W jakiś przedziwny sposób autorom udało się przekonać mnie, że będę miał do czynienia z grą co najmniej równie dobrą, jak choćby Jade Empire, które swego czasu bardzo spodobało mi się próbą pokazania czegoś oryginalnego. Zamiast tłuc po raz enty nordyckie lub anglosaskie historyjki, Bioware sięgnęło do chińskiej demonologii i mitów. Podobnie miało być z Argonautami. Ostatecznie boleśnie przekonałem się, że chcieć, a móc, to dwie różne rzeczy. Choć muszę przyznać, że pomimo, iż dość krytycznie oceniam grę jako całość, to jednak ma ona w sobie coś, co nie pozwoliło mi jej zupełnie odrzucić. Nieco przegadana, ale z miłym dla ucha voice actingiem, statyczna i toporna, ale momentami niezwykle urokliwa, kiepska pod względem questów, jednak z wciągającą fabułą. Taka właśnie jest Wyprawa Argonautów Anno Domini 2008.

Przemek „g40st” Zamęcki

PLUSY:

  • przyzwoity voice acting;
  • bardzo ładne modele niektórych postaci;
  • wciągająca, choć sztampowa fabuła;
  • pomimo rażących błędów potrafi zatrzymać na dłużej.

MINUSY:

  • wielka wyprawa, mitologiczni herosi i zero rozmachu, jakbyśmy mieli do czynienia z pracowniczą wycieczką na grzyby;
  • cut-scenki wykonane w jakiejś śmiesznie niskiej rozdzielczości;
  • beznadziejny system walki;
  • miało być RPG, a to nawet nie jest słaby hack&slash;
  • głupio i bez żadnego polotu skonstruowane zadania;
  • lokacje będące właściwie jednym, na dodatek wąskim i całkowicie statycznym korytarzem. Halooo! Jest koniec 2008 roku!

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej