Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 24 listopada 2008, 13:31

autor: Adam Kaczmarek

Left 4 Dead - recenzja gry - Strona 3

Left 4 Dead udowadnia, że nawet najprostsze pomysły są piekielnie grywalne. Tytuł obowiązkowy dla fanów survival-horrorów.

Pierwszy z nich to M134, czyli tzw. mini-gun, który zainstalowano jedynie w wybranych miejscach. Siła tegoż cudeńka jest nieziemska, a masakrowanie nim wrogów wyjątkowo przyjemne. Drugi sposób jest o tyle skuteczny, co zabawny. Mam na myśli bombę czasową, do której przyczepiono dodatek w postaci światełka i alarmu. Zombie lgną do niego jak pszczoły do miodu. Nie wiedzą, że ten błyskający i pikający przedmiot robi wielkie „bum!”. Wystarczy wyrzucić go na średnią odległość i obserwować, jak kilkudziesięcioosobowa grupa wrogów zamienia się w chmurę kwasu. A przecież jest jeszcze koktajl Mołotowa, po użyciu, którego zombie zmieniają się w biegające nieporadnie pochodnie.

Nawet najlepszy proszek nie usunie plam z krwi.

W grze znajdziemy 3 tryby rozgrywki. Kampania dla pojedynczego gracza ogranicza się do przejścia wszystkich epizodów z botami u boku. Ani to przyjemne, ani miodne, ale może posłużyć do odblokowania rozmaitych osiągnięć w menu głównym. Domyślnym trybem jest Cooperative, dzięki któremu w jednej sesji ma szansę spotkać się 4 użytkowników grających role Ocalałych. Wówczas widać prawdziwą moc rozgrywki L4D. Opiera się ona na ciągłej współpracy i trzymaniu się razem, nawet w najgorętszych chwilach. Samotnicy giną szybko i osłabiają zespół. Znowu kłania się Teamplay i umiejętność właściwego podejmowania decyzji. Niby to proste, ale wzbogacone o wymienione przeze mnie wcześniej czynniki stwarza jedyną tego typu pozycję na komputery osobiste.

Bardzo cenię sobie nieprzewidywalne tytuły, a Left 4 Dead takim właśnie jest. Trudno tu zaplanować akcję na kilka kroków naprzód. Trzeba działać szybko, strzelać precyzyjnie, pomagać kumplom przeżyć. Zwłaszcza, że apteczek na mapie jest jak na lekarstwo. Co jakiś czas uraczeni zostajemy stolikiem z amunicją i środkami przeciwbólowymi, które częściowo przedłużają nasz żywot. Aczkolwiek w czasie postoju zombie wciąż mogą nas zaatakować i to właśnie w tej grze jest piękne. Nigdy nie możemy czuć się bezpiecznie. Przypadkowa śmierć nie oznacza jeszcze końca świata. W kilku punktach rozlokowano tzw. pomieszczenia Ocalałych. Jeżeli przyjaciele dotrą do tego miejsca, to pozwolą się nam odrodzić. Gdy zombie powalą nas na ziemię, otrzymujemy zastrzyk adrenaliny. Leżąc, posiadamy zwiększoną liczbę punktów życia i możemy używać jedynie pistoletu, który notabene ma nieograniczoną liczbę magazynków. Takiemu delikwentowi pomóc musi partner za pomocą przycisku interakcji.

Prawdziwym asem z rękawa jest natomiast tryb Versus (po polsku Kontra). Umożliwia on włączenie się do gry jako Ocalały bądź zombie wyższej kategorii. Polowanie na ludzi przypomina nieco działania Predatora. Postać może wspinać się na budynki i atakować z zaskoczenia. Twórcy wykazali się sporą mądrością i uniemożliwili cwaniaczkom atak zza pleców zespołu. Aby wejść do gry, należy trochę pobiegać po mapie jako duch i wybrać miejsce spawnu z dala od obszaru z akcją. W sumie wcielić się można w cztery rodzaje Zakażonych. Hunter to szybka, skoczna i zwinna jednostka, lubująca się w rozszarpywaniu ludzi. Smoker dusi ofiary długim jęzorem. Boomer to grubas, który używa swoich wymiocin do zadawania obrażeń. Z kolei Tank przypomina nieco komiksowego Hulka. Jest tak samo silny i duży. Jedyną niegrywalną jednostką po stronie złych jest Wiedźma. Wabi ofiary odgłosem płaczu małego dziecka. Po skończonej rundzie role zmieniają się i Zakażeni stają się Ocalałymi. Wygrywa drużyna z lepszym wynikiem końcowym. Ogólnie Versus to świetna idea. Zabawa w łowcę to niezła odskocznia od kolejnych walk policjantów ze złodziejami.