Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 19 listopada 2008, 10:54

autor: Szymon Błaszczyk

Sonic Chronicles: The Dark Brotherhood - recenzja gry - Strona 2

Pokładałem spore nadzieje w tym projekcie. I niestety srodze się zawiodłem. Sonic Chronicles: The Dark Brotherhood to jeden z wielu średniaków.

Rozgrywka została podzielona na dwa rozdziały. W pierwszym przyjdzie nam zaznajomić się ze sterowaniem oraz ogólnymi regułami panującymi w świecie Sonic Chronicles, a w drugim przejdziemy już do meritum sprawy, ratując Knucklesa oraz odzyskując Szmaragdy Chaosu. Na początku aktu numer dwa poznamy też pierwszych przyjaciół Sonica: wyżej wymienionego Tailsa, byłą dziewczynę niebieskiego jeża, Amy, do której wspomniany jegomość – delikatnie mówiąc – nie pała zbyt dużą sympatią, jak również przebiegłą Rouge. Nieco później podamy sobie grabę z niejakim Bigiem, czyli przerośniętym i grubym jak beka, ale w wielu sytuacjach pomocnym kociskiem. W trakcie dalszych przygód dołączą do nas też Shade i Cream, przy czym należy podkreślić, że w danym momencie grupę mogą tworzyć maksymalnie cztery postacie. Można je dowolnie zmieniać z poziomu menu.

Pomimo że poziom trudności w Sonic Chronicles nie jest zbyt wysoki, często ma to niebagatelne znaczenie dla przebiegu bitew zwłaszcza z udziałem bossów. Powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, że każdy z bohaterów ma inne umiejętności ofensywne oraz defensywne. Zróżnicowanie pod tym względem jest naprawdę spore – Sonic świetnie spisuje się w walce z liczniejszym, lecz mało odpornym na ciosy przeciwnikiem, gdyż potrafi wyprowadzać mnóstwo błyskawicznych kontr, z kolei taka Amy dysponująca drewnianym młotem, raczej lepiej spisuje się w walce właśnie z bossami. Jeśli chodzi o same umiejętności specjalne, przygotowano ich po sześć dla każdego z osobna i jest to jedna z większych zalet Sonic Chronicles.

Dobrym pomysłem ze strony twórców jest zmuszenie gracza do częstego korzystania ze współpracy drużynowej, w celu uruchomienia zapadki czy jakiejś dziwnej maszyny. Odbywa się to na zasadzie prostej gry logiczno-zręcznościowej. Gdy znajdujemy się w sytuacji pozornie bez wyjścia, wówczas na ekranie pojawiają się wszystkie cztery postacie. Kierując jedną z nich w odpowiednie miejsce, umożliwiamy innej wykonanie danej czynności. Na przykład – Tails lub Rouge nie będą w stanie przelecieć wyznaczonej odległości, jeśli któryś z bohaterów nie nadepnie na przycisk, którego aktywacja jest równoznaczna z opuszczeniem fragmentu mostu. I inna sytuacja – jeżeli w czteroosobowej drużynie nie znajdzie się miejsce dla Biga, nikomu nie uda się przedrzeć przez spowite trującym gazem obszary Mystic Ruins.

Przygotowując sporo naprawdę ciekawych lokacji, ekipa BioWare zadbała o to, żeby gracza nie dopadało znużenie wynikające z wędrowania po niemalże tych samych sceneriach, co w niskobudżetowych cRPG-ach przeznaczonych na konsolkę NDS zdarza się nagminnie. W Sonic Chronicles zwiedzamy doskonale znany sonicowym wyjadaczom Green Hill Zone, opanowane przez wojskowych miasteczko Central City, ponury obszar Metropolis czy niewiele bardziej przyjazne tereny Mystic Ruins. Nie wspominając o podziemiach i wnętrzach budynków, do których zaglądać będziemy stosunkowo często. Na tym oczywiście lista lokacji się nie kończy. Jest więc gdzie łazić i zaliczać questy poboczne. Niestety – zadań dodatkowych jest jak na lekarstwo. Na domiar złego są one nudne jak flaki z olejem, a nagrody za ich wykonanie są po prostu śmieszne. Pozostaje zatem skupić się na wątku fabularnym, który na szczęście jest znacznie bardziej interesujący i niepozbawiony nagłych zwrotów akcji.