Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 13 listopada 2008, 08:13

autor: Daniel Kazek

Bully: Scholarship Edition - recenzja gry - Strona 4

Posiadacze komputerów najdłużej musieli czekać na swoją wersję Bully. Na szczęście tym tytułem Rockstar po raz kolejny udowadnia, że jest wielki.

Opis opisowi, ale najistotniejsze to, jak twórcom udało się zazębić wszystkie te elementy w jedną całość. Powiem tak - dawno nie grałem w tak świetną grę. Raz, że postawiono na innowacyjny pomysł umiejscowienia wydarzeń w szkole i małym miasteczku, na co składają się przecież zupełnie inne doznania niż w przypadku wielkomiejskiej penetracji a la GTA. Dwa, że udało się zachować wszelkie atuty głośniejszego kuzyna, czyli wartką akcje, wolność wyboru, interaktywny świat, liczne atrakcje i bonusy dla najbardziej oddanych graczy.

Sezon zimowy rozpoczęty

Mimo wszystko za kilka dziwnych rozwiązań należy się Rockstar nagana, choć na szczęście (a może na nieszczęście?) chodzi tu o sprawy bardziej techniczne. Mianowicie Bully: Scholarship Edition jest programem wymagającym dosyć sporej mocy obliczeniowej komputera, co jest stosunkowo zaskakujące, gdy przypomnimy sobie, że stykamy się tu z konwersją i to na dodatek dwuletnią. Racja, że wzbogaconą, ale żeby aż tak? Nie wierzę. O tym, że coś tu nie gra, przekonały mnie też doniesienia samych graczy, że gra jest mało wydajna, o czym z początku miałem łaskawie nie wspominać, no ale skoro nie jestem sam, to lecimy z koksem. Otóż program ma tendencje do lekkiego klatkowania w wybranych miejscach, jak np. przy dojeździe do lokacji z wesołym miasteczkiem i to wydawałoby się na sprzęcie z nawiązką spełniającym obecne standardy. Z drobnych testów, jakim poddałem grę, wynika ponadto, że różnica konfiguracyjna nie ma tu aż tak wielkiego znaczenia, co jednoznacznie wskazywałoby na leniwych programistów. Warto więc upewnić się przed zakupem gry, czy nasz sprzęt jest w stanie udźwignąć jej wysokie wymagania. I jeszcze taka drobna uwaga - dystrybutor nieco przesadził z ceną, co raczej nie będzie mile widziane przez przeciętnego polskiego odbiorcę.

Kolejna sprawa to liczne graficzne bugi. Nie raz byłem świadkiem, jak cienie na ekranie monitora migoczą niczym kończąca swój żywot żarówka albo pojawiają się cudaczne, nienaturalne białe krawędzie przy elementach otoczenia. Żeby była jasność - do grafiki nie ma absolutnie żadnych zastrzeżeń, bo ta jest bardzo dobra i jedyne, co niektórym może przeszkadzać, to różnica w wyglądzie lokacji wewnątrz budynków, a tego, co można zaobserwować w tle na ulicy (w drugim przypadku widok jest bardziej rozmyty). Dość powiedzieć, że autorzy pokusili się o przedstawienie każdego ucznia Bullworth Academy z osobna, a to oznacza, że nigdy nie spotkamy takich samych twarzy, sylwetek, co przydaje się choćby przy bieganiu z aparatem po korytarzach i robieniu fotek do szkolnego albumu (jeden z wielu bonusów).