Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 10 listopada 2008, 10:52

autor: Marcin Cisowski

MotorStorm: Pacific Rift - recenzja gry - Strona 3

Motorstorm był doskonałym, lecz nie pozbawionym wad tytułem startowym PS3. Pacific Rift mimo pewnej wtórności potęguje doznania i w swojej klasie jest bezkonkurencyjny. Mocny, szybki i trudny tytuł.

Odczuwamy więc wpływ środowiska zewnętrznego na zachowanie prowadzonej maszyny, a jednocześnie mamy przez cały czas pełną kontrolę nad jej zachowaniem, zaś każda kraksa wynika tylko i wyłącznie z błędnie podjętej decyzji bądź też zbyt wolnej reakcji naszych palców. Wspomnieć należy o udogodnieniu, jakim jest zastąpienie modeli 3D w menu wyboru prostymi rysunkami. Chwała, bo wczytywało się to z blu-ray’a koszmarnie długo, a teraz aż chce się zmieniać modele przy każdym wyścigu.

Uwaga!!! Leciiiiiiiiiii...

Trasy oferują czasem kilka alternatywnych rozgałęzień, których budowa i nawierzchnia odpowiada konkretnym typom maszyn. Patent ten, będący esencją serii, nie zawodzi. Mimo ogromnego zróżnicowania parametrów pojazdów i ich wyraźnego przystosowania do wybranych, konkretnych odcinków trasy motor może wygrać z monster truckiem, a lekki i powolny buggy prześcignie racing trucka. Frajda z kombinowania dogodnej trasy przejazdu sprawia, że 10 respawn nie drażni, lecz jeszcze bardziej motywuje. Poza tym zawody są tak intensywne, że walka o pierwsze miejsce trwa do ostatnich metrów, nigdy nie jest tak, że odskoczymy przeciwnikom na bezpieczną odległość. Niezliczona ilość kraks powoduje ciągłe przetasowania w stawce i emocje do samej mety.

Titanic i buggy – po kolizji

Zróżnicowanie trybu The Festival nie wynika jedynie z tematycznego podziału tras. Zwykłe wyścigi nie stanowią tu jedynego wyzwania. Co powiecie na tryb eliminator, gdzie co kilkadziesiąt sekund odpada ostatni z kierowców? Że to już było wiele razy? Ale w Pacific Rift, gdzie jedziemy praktycznie cały czas w grupie, eliminator sprawdza się szczególnie wyśmienicie (choć frustraci nie mają tu czego szukać). Wyścig z limitem kraks to jeszcze większe wyzwanie. Bez wykucia przyjętej trasy przejazdu i czujności ważki nie mamy co liczyć na satysfakcjonujący wynik. Ciekawym trybem jest również speed. Powiedziałbym, że to taki slalom gigant, tylko że zamiast śniegu jest błoto, a zamiast nart opony. Zaliczamy w nim kolejne bramki, otrzymując każdorazowo niewielką ilość sekund. Musimy zdążyć przed upływem wyznaczonego czasu przelecieć je wszystkie. Jedna pomyłka i pa, pa złoty medalu. W tej konkurencji dużo czasu spędzamy na motorach i quadach, bo to one oferują największą zwinność, niezbędną, gdy przed nosem wyrastają kolejne bramki. I tak możemy sobie spokojnie w trybie The Festival miło spędzić kilkanaście godzin, zaliczając na złoto wszystkie 96 wyścigów.