Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 28 października 2008, 09:24

autor: Maciej Jałowiec

Command & Conquer: Red Alert 3 - recenzja gry - Strona 3

Rzuć w kąt uprzedzenia, przestań patrzeć na nowe RTS-y przez pryzmat starych gier studia Westwood i daj się wciągnąć w trzecią już część kultowej wojny między Aliantami i Sowietami. Naprawdę warto.

Osoby, które grały w betę trybu multiplayer RA3 (zwłaszcza na samym początku), od razu zauważą, że tempo rozgrywki jest wyjątkowo szybkie. Tak jak w Wojnach o Tyberium do walki rzucają się dziesiątki jednostek, wyprodukowanych dosłownie przed chwilą. Nie można także zapominać, że oprócz gracza i jego wroga, na mapie występuje również sojusznik – dowódca, który rozbudowuje swoją własną bazę i samodzielnie wyprowadza ataki, wspierając przy tym gracza. Efekt jest taki, że na mapie cały czas coś się dzieje. Wszystko jest w ruchu, a – co najważniejsze – wytwarzająca się dzięki temu atmosfera jest niezwykle wciągająca. Gdyby nie system automatycznych zapisów stanu gry, pewnie w ogóle bym zapomniał o samodzielnej możliwości ich tworzenia. Po kilku-kilkunastu minutach zabawy można wpaść w stan, w którym każde oderwanie oczu od kanonady wyświetlanej na ekranie monitora jest jak dziwne przejście do innego świata.

Jak widać, nie tylko Polaków ciągnie do Anglii. Na zdjęciu: plaża w Brighton.

Nowy Red Alert niewątpliwie wciąga. Jest to zasługa nie tylko świetnej oprawy audiowizualnej oraz ogólnego odbioru gry, ale również kilku rozwiązań, które postanowiono wprowadzić do tytułu. Niektóre z nich są nowe, inne powracają do serii po dłuższej nieobecności. Najważniejszą sprawą jest wprowadzenie wspomnianych wyżej sojuszników. Do naszej dyspozycji oddano trzech dowódców, którzy starają się wykończyć przeciwnika w swoim własnym, unikatowym stylu. Jeden preferuje wykorzystanie lotnictwa, inny opiera swoją taktykę na czołgach, a trzeci lubi stosować piechotę i marynarkę wojenną. Z początku te preferencje nie są w ogóle dostrzegalne (gracz skoncentrowany jest głównie na swojej bazie i własnej armii), ale po bliższych oględzinach można zauważyć spore różnice w postępowaniu sztucznej inteligencji. Ponieważ jednak nic nie jest idealne, tak też i decyzje podejmowane przez komputerowych sojuszników mogą czasem być kuriozalne.

Najpoważniejszym błędem SI jest to, że nie wyciąga totalnie żadnych wniosków. Po dziesięciu nieudanych atakach czołgowych sprzymierzeniec nadal z uporem maniaka składa kolejne opancerzone pojazdy i wysyła je w bój z nadzieją, że w końcu uda mu się dostać do centrum obozu nieprzyjaciela. Nigdy w życiu nie wpadnie na to, że skuteczniejsze w danej sytuacji może być lotnictwo lub artyleria.

Często bazowanie na błędnej taktyce prowadzi do tego, że nasz towarzysz traci swoje jednostki i bazę, zostawiając gracza samego. Tak się jednak składa, że nawet wówczas wygranie misji nie jest wielkim problemem. RA3 jest grą tak trywialną, że nawet osoby które z RTS-ami mają niewiele wspólnego, mogą od razu rozpocząć zabawę na jednym z wyższych poziomów trudności. Pozostałym natomiast mogę zaproponować jedynie tryb multiplayer (o ile nie interesuje ich fabuła gry) – tam zapewne natkną się na doświadczonych, utalentowanych i trudnych przeciwników.

Inną brzydką niespodzianką jest to, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom, nie mamy możliwości doboru sprzymierzeńca do zadania. Można zatem zapomnieć o przechodzeniu jednej i tej samej misji na kilka różnych sposobów. W danej operacji zawsze uczestniczy ten sam dowódca i nie da się tego zmodyfikować.

Maciej Jałowiec

Maciej Jałowiec

Specjalista do spraw marketingu gier wideo. Łączy pasję do gier ze spostrzeżeniami na temat branży i światowej gospodarki. Zawodowo związany z firmą Techland, a wcześniej m. in. z Activision i Perfect World.

więcej