Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 3 września 2008, 08:24

autor: Maciej Makuła

Siren: Blood Curse - recenzja gry

Czy amerykański remake japońskiego horroru może być lepszy od oryginału? Jak się okazuje – wszystko zależy od tego, kto się za niego zabierze.

Recenzja powstała na bazie wersji PS3.

Posłużywszy sięnazewnictwem zaczerpniętym ze świata kina, Siren: Blood Curse można by zaklasyfikować jako amerykański remake japońskiego horroru. Gra oparta jest bowiem na wydanej parę ładnych lat temu na PlayStation 2 Forbidden Siren. Zazwyczaj takie przypadki są przez znawców i sympatyków gatunku oceniane jako mniej klimatyczne, gorsze od oryginału. Jednak tym razem sprawa ma się zgoła inaczej. Przede wszystkim – rzecz jasna nie mówimy o produkcji filmowej, a po drugie – za omawianym tytułem stoją ci sami co poprzednio japońscy developerzy.

Wbrew mojej niechęci do tzw. „odgrzewanych kotletów”, Siren: Blood Curse jest tym rzadkim typem remake’u, który zaskoczy nawet osoby znające pierwowzór na wylot. Jego autorzy pozostawili jedynie ogólny zarys fabuły i miejsce akcji – resztę projektując od nowa. Główną zmianą jest odcinkowa budowa całej gry. Podzielono ją na epizody, których jest 12, a te dalej – na rozdziały. W ten sposób wyrywkowo i często niechronologicznie śledzimy losy różnych postaci wplątanych w tę przedziwną opowieść.

Hanuda jest jedną z tych wsi, gdzie strach wyjść z domu po zapadnięciu zmroku. Zwłaszcza, że ten zapada, kiedy tylko zechce.

W Siren: Blood Curse towarzyszymy amerykańskiej ekipie telewizyjnej, próbującej nakręcić dokument dotyczący legendy zaginionej wioski Hanuda. Akcja gry zaczyna się 3 sierpnia 2007 roku – mniej więcej trzydzieści lat po owym tajemniczym zniknięciu. Na miejscu nasi dzielni filmowcy natrafiają m.in. na wyznawców tajemniczego kultu, ofiary składane z ludzi i nienormalnie zachowujących się mieszkańców. Temu wszystkiemu towarzyszą dziwaczne warunki atmosferyczne.

Japoński Brudny Harry w stosunku do swojego amerykańskiego odpowiednika jest bardziej brudny a mniej Harry.

Tak – podobieństwa z Silent Hill widoczne są na każdym kroku i taki stan rzeczy dziwić nie powinien. Za Syreną stoją bowiem ludzie maczający palce w Cichym Wzgórzu – na czele których znajduje się Keiichiro Toyama. Oprócz bardzo podobnego stylu oprawy audiowizualnej obie produkcje łączy też pojawiająca się od czasu do czasu gęsta mgła, rozbrzmiewający od czasu do czasu dźwięk syren alarmowych, nagłe zmiany pór dnia i naturalnie samo miejsce akcji – położone z dala od innych siedzib ludzkich miasteczko.

Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku
Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku

Recenzja gry

Czy to się mogło udać? Czy mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi The Inquisitor na motywach cyklu o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary mógł ostatecznie okazać się porządną grą? Niestety nie mam dobrych wieści.

Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema
Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema

Recenzja gry

Stanisław Lem długo – za długo – czekał na swój czas w świecie gier wideo. Myślę, że byłby rad widząc, jak polskie studio Starward Industries przeniosło jego Niezwyciężonego do interaktywnego medium. Co nie musi oznaczać, że to wybitna gra.

Recenzja Return to Monkey Island - to (nie) jest gra dla starych ludzi
Recenzja Return to Monkey Island - to (nie) jest gra dla starych ludzi

Recenzja gry

Return to Monkey Island to gra, w której w końcu, po tylu latach, wielu z nas odkryje sekret Małpiej Wyspy. Prowadzi do niego ciepła, kolorowa i nostalgiczna przygoda zamknięta w pomysłowej, świetnie napisanej, metatekstualnej przygodówce.