Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 24 lipca 2001, 12:45

autor: Fajek

Half-Life: Blue Shift - recenzja gry - Strona 2

Blue Shift kontynuuje wszystkie dobre tradycje do których przyzwyczaiła nas seria Half-Life, jednocześnie dając nam możliwość spojrzenia na rozgrywający się dramat z zupełnie nowej perspektywy.

Tak zaczyna się kolejny epizod znanej chyba wszystkim gry Half-Life, zatytułowany Blue Shift. Fabuła toczy się wokół znanych z części pierwszej wydarzeń. Tym razem jednak wcielamy się w postać Barneya, jednego ze strażników pracujących w ośrodku Black Mesa. Pech chciał, że akurat podczas jego zmiany doszło do tego wypadku. O co chodzi zapytacie? Wystarczy sobie przypomnieć, co zdarzyło się podstawowej wersji Half-Life’a. Jeśli nadal nie wiecie co i jak, postaram się w skrócie wyjaśnić. Otóż w tajnej bazie Black Mesa prowadzone są eksperymenty z urządzeniami do przenoszenia pomiędzy wymiarami. I właśnie za sprawą takiego, zresztą nieudanego eksperymentu, do laboratorium dostają się obce formy życia. Co z tego wynika, każdy się domyśla. Trup ściele się gęsto, wszyscy w panice starają się wydostać z bazy, specjalne jednostki rządowe chcą wszystko zatuszować i likwidują każdego, kogo tylko napotkają na swojej drodze. A pośród tego całego zamieszania Ty, Gordon Freeman, jeden z naukowców który brał udział w tym feralnym eksperymencie. Akcja Blue Shift rozgrywa się w tym samym momencie z tą różnicą że jest przedstawiona oczami strażnika Barneya.

Wszystko zaczyna się w momencie gdy podczas podróży windą w głąb bazy dochodzi do wypadku. Wszędzie pojawiają się jakiś stwory niczym z sennych koszmarów, co krok natrafiamy na rozszarpane zwłoki czy to swoich kolegów czy naukowców biorących udział w eksperymencie. Wszędzie panuje półmrok, migają światła awaryjne; z popękanych rur wycieka woda, niektóre pomieszczenia są zupełnie zalane. Od razu przychodzi ma myśl stary, dobry Half-Life. Im dłużej poruszamy się po zniszczonej bazie tym bardziej klimat gry udziela się nam samym. Muszę przyznać, że kilka razy o mało nie spadłem z krzesła gdy idąc jednym z tych ciemnych korytarzy rzucił się na mnie mały stworek, coś ala „facehugger” (ten co się przyklejał do twarzy) z „Obcego”. Podobne efekty wywołują pseudo krokodyle plujące jakąś zieloną mazią i wyłażące spod wody. Okropieństwo! No ale takie jest życie i jako jedyny który może to wszystko naprawić musisz się tym zająć. Do twoich zadań należeć będą: zabijanie potworów (w tym: podróbek „facehugger’ów z Obcego, rozpłaszczonych krokodyli, zombie, ogromnych ośmiornic, jakiś mutantów przypominających skrzyżowanie bulterriera z prosiakiem, itd.), ratowanie naukowców oraz eliminowanie członków specjalnych oddziałów którzy przybyli do Black Mesa po to aby nic, a w szczególności nikt, nie wydostało się z niej. Żołnierze ci sprawiają nieco więcej kłopotów niż np. wyżej wymienione stwory gdyż posiadają broń i to zazwyczaj lepszą niż my sami. W zasadzie wszystko co napotkamy na naszej drodze jest nam znane z podstawowej wersji HL’a. Przeciwnicy, lokacje, bronie, zagadki. Różnica polega jedynie na spojrzeniu z nieco innej perspektywy.