Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 23 lipca 2008, 08:23

autor: Marcin Cisowski

Don King Presents: Prizefighter - recenzja gry - Strona 4

Prizefighter miał pokazać, że jest grą dla prawdziwych pasjonatów, którzy na Facebreakera zareagują ironicznym uśmieszkiem, którzy docenią otoczkę i wszystkie zgromadzone w grze smaczki. To wszystko miało być i... niby jest, ale... jakby nie było.

Strona wizualna również nie zachwyca. Jest przeciętnie. Nieciekawe, brzydkie modele bokserów z jednej strony, z drugiej całkiem ciekawe i rozbudowane areny walk. Zaczynamy oczywiście od spelun i małych salek, by stopniowo odwiedzać większe kluby, hale sportowe i kasyna. Zawodnicy zbudowani są z podobnych klocków i pozbawieni detali oraz indywidualnego podejścia w przeciwieństwie do tych z Fight Night. I popatrzcie na dostępne kolory spodenek – to jest koszmar ze stajni pana Jacykowa. Gra sprzed dwu lat pozostaje więc niedoścignionym wzorem oprawy wizualnej. Nie uświadczymy jakichś specjalnych efektów, wygląda to jak produkcja na poprzednią generację konsol z podbitą rozdzielczością. Jest szaro, buro, nijako. Nie przypadł mi też do gustu wygląd menu. Krwisto czerwone, co najmniej, jakby gra traktowała o walkach typu pride. Nie wykorzystano tu potencjału drzemiącego w licencji, bo można było zastosować wiele elementów związanych z Donem Kingiem i historią boksu zawodowego.

Tryb multiplayer oczywiście jest, ale... stoczywszy kilka walk za pośrednictwem usługi Xbox Live, doświadczyłem tylu lagów, że skutecznie odrzuciło mnie to od dalszej zabawy.

Czy są jakieś plusy? Coś znajdziemy. Docenić trzeba licencję, dzięki której mamy prawdziwy wysyp oryginalnych zawodników w liczbie 30, zarówno tych obecnie topowych jak i zasłużonych legend powiązanych z Donem Kingiem. Również areny są na licencjach oryginalnych miejsc. Muzyka – rewelacyjny zestaw, mnóstwo mniej i bardziej znanych kawałków z nieśmiertelnym Eye of the Tiger na czele. Mieszanka hip-hopu, rocka, z energetyczną muzyką instrumentalną daje szerokie pole manewru w kwestii upodobań muzycznych, a to duży plus, bo kariera zajmuje bite kilkanaście godzin, a nikt nie wytrzyma tyle czasu przy jednym utworze. Piosenki rozbrzmiewają zarówno w menu jak i podczas wszystkich operacji na sali treningowej i ćwiczeń, ale - by użyć co ciekawszych utworów jako wejściówek - będziemy zmuszeni odkryć je w toku kampanii.

Generalnie plusem jest też bogactwo opcji konfiguracyjnych, zawodników i długość kampanii. Czuje się, że w zamierzeniu Prizefighter miał być tytułem przyciągającym fanów na wiele miesięcy. No i sam Don King. Słucha się go bardzo przyjemnie, a i widać, że wiele sytuacji jest inspirowanych jego niezwykłym, kontrowersyjnym doświadczeniem w tej dziedzinie sportu. Ten zabawny człowiek przemyka przez całą grę, przypominając, że nie gramy w pozycję budżetową, ale w tytuł, który miał być encyklopedią historii boksu, hołdem dla ostatniego 20-lecia i wybitnych postaci, które pojawiły się w tym czasie.

Miał być, ale niestety przypomina właśnie grę z segmentu value, za którą musimy zapłacić równowartość ceny największych hitów tego lata. Czy warto? Miłośnicy boksu czekający od wielu lat na tak rozbudowany w założeniach tytuł niech czują się ostrzeżeni. Może z tą wiedzą będzie im łatwiej zagryźć zęby i mimo wszystko przeżyć choć kilka godzin w otoczeniu tych wszystkich elementów, które przez lata były im bliskie. Wszyscy inni gracze nie znajdą tu niczego, co mogłoby zatrzymać ich na dłużej, sfrustrowani po maksymalnie godzinie pożegnają się z grą. Don King’s Prizefighter porównałbym do boksera po nokdaunie. Niby jeszcze walczy, ale raczej już nic z niego nie będzie. Kiedy pojawi się zapowiedziany niedawno Fight Night Round 4, Prizefighter zaliczy nokaut w branży gier video i absolutnie nikt już po niego nie sięgnie.

Marcin „Cisek” Cisowski

PLUSY:

  1. bogata licencja stajni Dona Kinga i jej wykorzystanie w pewnych aspektach;
  2. świetny, zróżnicowany soundtrack;
  3. całkiem sympatyczne i zróżnicowane areny walk.

MINUSY:

  1. bezmyślnie skomplikowane sterowanie, odbierające całą frajdę z zabawy;
  2. oprawa wizualna z poprzedniej generacji konsol;
  3. praktyczne zerowe AI przeciwników;
  4. nudne mini-gry;
  5. słaba detekcja kolizji.