autor: Marcin Cisowski
Don King Presents: Prizefighter - recenzja gry
Prizefighter miał pokazać, że jest grą dla prawdziwych pasjonatów, którzy na Facebreakera zareagują ironicznym uśmieszkiem, którzy docenią otoczkę i wszystkie zgromadzone w grze smaczki. To wszystko miało być i... niby jest, ale... jakby nie było.
Recenzja powstała na bazie wersji X360.
17 grudnia 1994r. TVP2, wyświetlając przed walką Dariusza Michalczewskiego z Nestorem Giovanninim planszę „tylko dla dorosłych”, skusiła mnie do pozostania wbrew woli rodziców przed telewizorem. Na drugi dzień z kolegami w szkole powtarzałem w zwolnionym tempie ostatnie ciosy, którymi Tygrys doprowadził do nokautu przeciwnika, zdobywając tym samym pas mistrza świata organizacji WBO wagi juniorciężkiej. Począwszy od tego zimowego wieczoru, moje zamiłowanie do boksu zawodowego trwa nieprzerwanie, mimo że nie ma już tak wyrazistych zawodników jak w latach dziewięćdziesiątych.
Po co ten cały wstęp? Bo irytuje mnie, że kiedy mi na czymś zależy i jak małe dziecko nastawiam się pozytywnie, to panowie z 2K Sports zamiast obiecanej zabawki dają mi rózgę doprawioną lewym sierpem. Oczekiwaliśmy symulatora kariery od zera do niewolnika Dona Kinga, z obowiązkowym procesem sądowym w sprawie niewypłaconych premii za transmisje telewizyjne. Miała być krew, spocony Andrew „do czterech razy sztuka” Gołota, miała być fabularna kariera z wstawkami filmowymi w HD i zaawansowany system ciosów. Wszystko to miało udowodnić, że Prizefighter to gra dla prawdziwych pasjonatów, którzy na nadchodzącego Facebreakera reagują ironicznym uśmieszkiem i którzy docenią również otoczkę i wszystkie zgromadzone w grze smaczki. To wszystko miało być i... no, niby jest, ale... jakby nie było.
Najważniejszą częścią produkcji przygotowanej przez nieobliczalnego promotora boksu wraz z 2K Sports jest tryb kariery. Jak pamiętamy, w cyklu Fight Night od Electronic Arts aspekt ten był potraktowany po macoszemu, ograniczony do serii kolejnych walk poprzedzielanych sesjami treningowymi. Tu zaczynamy od kreacji naszego podopiecznego o pseudonimie „Dzieciak”, którego poprowadzimy po szczeblach kariery do panteonu bokserskich sław. Możliwości edycyjne są szerokie. Możemy, zupełnie jak w Mass Effect, dowolnie modyfikować twarz i sylwetkę za pomocą suwaków oraz dobierać części garderoby, rozmiar i kolor spodenek czy szlafroka – miłośnicy Simsów będą zachwyceni. Jednak niezależnie, jak dużo czasu poświęcimy kreowaniu naszego pupila, efekt i tak będzie mizerny. Bokserzy są tu jeszcze brzydsi od tych w realu. Przełączając kolejne modele funkcją random, można odnieść wrażenie, że oglądamy kartotekę policyjną. Na koniec ustalamy rodzaj gardy, postawę i określamy pochodzenie. Musimy też wybrać utwór, jaki będzie rozbrzmiewał podczas naszego wejścia do ringu w późniejszych etapach kariery – gdy powalczymy na arenach wyposażonych w sprzęt nagłaśniający.
W sali treningowej także wykonujemy szereg operacji. Odbieramy za pomocą PDA wiadomości od promotorów, znajomych, kochanek i rywali. Poza rozwojem historii otrzymujemy konkretne propozycje – indywidualnych treningów, najnowszych diet, randek, wypadów na zakupy, ról w filmach. Wszystkie decyzje skutkują podniesieniem jednych statystyk kosztem drugich. Sala treningowa daje ponadto dostęp do statystyk naszego boksera oraz edycji postawy, gardy, wejściówek, już w trakcie kariery. Najważniejsza jednak funkcja to podpisywanie kontraktów na kolejne walki. By rozwinąć fabułę, musimy pokonać jakiegoś fightera ze stajni Dona Kinga. Jednak, by móc zakontraktować taką walkę, zazwyczaj wcześniej toczymy wymaganą ilość pomniejszych pojedynków, przy okazji zarabiając dodatkową gotówkę i rozwijając boksera dzięki dodatkowym treningom.