Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 9 lipca 2008, 11:38

autor: Marcin Terelak

Europa Universalis: Rzym - recenzja gry - Strona 4

Szukacie klimatu EU w nieco odświeżonej oprawie i w innych realiach historycznych? Europa Universalis: Rzym ma to wszystko – aż tyle i... tylko tyle.

Najciekawszym elementem najnowszej odsłony EU miał być system personalny. Jak to w tej serii bywa, coś tam w tej kwestii się udało, ale zdecydowanie więcej pozostało w sferze planów. Podstawowym problemem jest mała liczba dworzan i urzędów. System zakładał, że będziemy decydować o tym, kto zrobi karierę, poprzez odpowiednią stymulację jego ścieżki zawodowej lub podcinanie mu skrzydeł. Co więcej. Miało się zdarzać tak, że ten, który będzie naszym ulubieńcem szybko zyska wrogów (jak to w życiu) i będziemy musieli dołożyć starań, by sytuacja taka nie zaowocowała skrytobójstwem lub, co gorsza, wojną domową.

Niestety, praktyka wygląda zdecydowanie mniej interesująco. Jedynym skutecznym sposobem na wylansowanie członka dworu jest tak naprawdę armia, a szczególnie pełna sukcesów wojna. Dworzanie mogą być również powoływani na urzędy naukowe i administracyjne (namiestnicy). Niemniej jako naukowcy są bierni i niezauważalni. Dają wyłącznie premię skracającą czas niezbędny do opracowania kolejnego poziomu technologii. Podobnie jest z namiestnikami. Przeważnie siedzą w swoich pałacach aż do śmierci. O wiele lepiej byłoby, gdyby państwa dysponowały własną izbą parlamentu lub radą starszych. W grze byłaby odpowiednio duża liczba niezależnych postaci, które reprezentowałyby różne frakcje, walczyły o elekcję, potem wspierały działania władcy lub knuły przeciwko niemu. Tu tak nie ma. Raz, że zazwyczaj mamy do dyspozycji tylko grupę mędrców i kilku rezerwowych nieudaczników, a dwa, że po prostu nie dysponujemy narzędziami do ich awansu społecznego (lub degradacji) i szkolenia w zakresie administracyjnym lub naukowym.

Równie lekko potraktowano religię. Jest ona uzależniona od poziomu technologii religijnej i ogólnej stabilności. Im bardziej o to zadbamy, tym większa będzie szansa na rzucenie tak zwanego „omenu”. Omen to coś w rodzaju dotknięcia palca bożego. Gdy uda się go wyprosić, nasze państwo otrzyma wybraną premię (np. +25% do handlu). Siła religijna teoretycznie wpływa też na relacje z innymi nacjami i przyspiesza ich asymilację. W praktyce miałem jednak okazję bezproblemowo asymilować kompletnie odrębne kultury. Nie było z tym najmniejszych trudności mimo niskiego poziomu religijnego we własnym kraju, co we wspomnianym już Total War jest o wiele trudniejsze. Co ciekawe. Zdarzało się, że prowincje podbite były zdecydowanie spokojniejsze niż prowincje macierzyste i to mimo tego, że ich współczynnik buntu był wielokrotnie wyższy, od oscylującego w pobliżu zera współczynnika z moich rdzennych terenów.

I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o Europę Universalis w wydaniu rzymskim. Tak naprawdę model tej gry ogranicza się do: werbunku wojsk, zawierania korzystnych sojuszy, wyboru godnego wodza, pilnowania, by wydatki na armię były optymalne i zdobywania małych kraików, a potem i wielkich mocarstw. Gdy już spędzimy przy grze troszkę czasu, a już tym bardziej, gdy znamy poprzednie produkcje, zadanie to jest naprawdę banalne.

Przyznać jednak muszę, że mimo, iż jest to któraś już wariacja na temat Europy Universalis I, w Rzym wciąż gra się bardzo przyjemnie i zapewne wielu będzie trwać przy tym tytule, aż do podbicia całego dostępnego w nim świata. Jeśli kochacie serię właśnie za to „coś”, to i w tym wypadku się nie zawiedziecie, bowiem mimo niemalże zerowych innowacji i pełnej odtwórczości, legendarny klimat EU wciąż w tej produkcji żyje i ma się całkiem dobrze.

Równie solidnie prezentuje się też lokalizacja. Można wręcz powiedzieć, że jest to najmocniejszy punkt tego tytułu. Mimo wielu łamigłówek wynikających zapewne z dziwnego oskryptowania, zespół lokalizujący stanął na wysokości zadania zarówno w kontekście instrukcji jak i tego, co wyświetla się w grze. Pochwalić w tym miejscu trzeba również Cenegę za wydanie gry w atrakcyjnej formie. Mam tu na myśli nie tylko polonizację, ale przede wszystkim zacnie wyglądającą instrukcję i dołączoną do gry mapę oraz płytę z dodatkami.

Kupić czy nie kupić? Kupić pod warunkiem, że jesteście gotowi wybaczyć grze, iż jest praktycznie taka sama jak jej klasyczne poprzedniczki. Jeżeli szukacie klimatu EU w nieco odświeżonej oprawie i w innych realiach historycznych, kupujcie w ciemno. Jeżeli jednak odtwórczość EU zdążyła już Was znużyć lub kompletnie nie znacie serii, zagrajcie najpierw w demo. W pierwszym przypadku najprawdopodobniej gra wkurzy Was znów na tyle, by nie tracić na nią więcej czasu, w drugim zyskacie pewność, że ponad wszelką wątpliwość chcecie inwestować w tę jakby nie patrzeć ortodoksyjną i budzącą skrajne emocje strategię.

Marcin „Jedik” Terelak

PLUSY:

  1. nie wiem, jak oni to robią, ale gra wciąż strasznie wciąga!
  2. solidna lokalizacja;
  3. atrakcyjne wydanie;
  4. co by nie mówić, to zdecydowanie coś więcej niż klikanka w czasie rzeczywistym.

MINUSY:

  1. może i z retuszem, ale to wciąż EU I!
  2. nadal bez skali mikro – w dalszym ciągu więcej oglądamy niż zarządzamy;
  3. wciąż żenujące odwzorowanie bitew;
  4. niewykorzystany potencjał systemu personalnego;
  5. mało plastyczna mapa, ze zbyt płaskimi terenami.