Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 8 lipca 2008, 13:20

autor: Łukasz Malik

Robert Ludlum’s The Bourne Conspiracy - recenzja gry - Strona 2

Czy warto zagrać w Conspiracy dla samej możliwości sprania kilkuset łotrów w niezwykle efekciarski sposób?

Walki z bossami są identyczne jak z szarymi chłopcami do bicia, jednak żywotność tych pierwszych została podniesiona do granic absurdu, przez co potyczki trwają w nieskończoność i wyglądają po prostu komicznie. Po walce z ostatnim bossem byłem zniesmaczony – koleś wytrzymał kilka magazynków z karabinowego maszynowego w głowę, a potem ładnych kilka minut musiałem okładać go pięściami, żeby w końcu odszedł na tamten świat i pozwolił mi obejrzeć film końcowy.

W Bourne Conspiracy nadarza się też niejedna okazja, by postrzelać. Jason może nosić przy sobie dwa typy broni i zamieniać je na żelastwo pozostawione przez zabitych wrogów. Autorzy postawili na sprawdzony model prowadzenia ognia zza osłon, który po premierze Gears of War staje się już powoli standardem w trzeciosoobowych grach akcji. Co ważne, większość osłon ulega zniszczeniu i chowanie się za samochodem czy drewnianą skrzynią nie jest najlepszym pomysłem. W celowaniu niezwykle pomocny jest „instynkt Bourne’a”, za który na wyższych poziomach trudności płacimy punktami adrenaliny. Wrogowie są wówczas podświetleni, a celownik wędruje automatycznie na najbliższego z nich. Możemy się także skradać, ale nie ma to najmniejszego sensu. Po pierwsze żadna z misji tego nie wymaga, a po drugie walka wręcz to najmocniejszy element Conspiracy, więc po co odbierać sobie przyjemność, zabijając gościa w dwie sekundy.

Po naładowaniu paska adrenaliny do pełna z łatwością położymy kilku przeciwników.

Najgorszym momentem gry jest scena pościgu w Paryżu. Nie dość, że model jazdy jest koszmarny, to ulice zabarykadowane są półprzezroczystymi ścianami. Wszystko świeci się jak choinka, a drogę wskazują snopy światła z nieba. Grze wyszłoby na dobre, gdyby tej misji nie było wcale. Reszta zabawy to minigierki polegające na naciskaniu klawiszy. Sami nie mamy szansy nawet postrzelać ze snajperki, dostajemy tylko sygnał, w którym momencie trzeba nacisnąć spust, reszta robi się już sama. Jakikolwiek wysiłek ze strony gracza ograniczono do minimum. O ile automatyzacja prostych, powtarzalnych i kontekstowych czynności jest pozytywnym trendem, o tyle autorzy Bourne’a poszli o krok za daleko.

Z oprawy audio-wideo na plan pierwszy wybija się muzyka. Autorzy skorzystali z doskonałej ścieżki dźwiękowej (z filmowej Tożsamości Bourne’a) autorstwa Johna Powella, wzbogacając ją aranżacjami znanego DJ’a i producenta muzycznego Paula Oakenfolda. Kompozycje tych dwóch panów w połączeniu ze świetnym systemem dostosowywania muzyki do tego, co dzieje się na ekranie, dają fenomenalny efekt. Grafika, choć w zasadzie nie ma powodów do zachwytu, to poza wspomnianym pościgiem w Paryżu, trzyma przez całą grę wysoki poziom.

Bourne Conspiracy rozczarowuje konwencją. Fani książki śmiało mogą nazwać ją profanacją dzieła Ludluma, jednak w żadem sposób nie przekreśla to jej jako solidnie wykonanej gry akcji. Dla samej możliwości sprania kilkuset łotrów w niezwykle efekciarski sposób warto w Conspiracy zagrać. Jeżeli jednak oczekujesz od gier czegoś więcej niż bezmyślnego naciskania przycisków, poczekaj na Alpha Protocol lub Splinter Cell: ConViction.

Łukasz „Verminus” Malik

PLUSY:

  • szybka i widowiskowa rozgrywka;
  • choreografia walk wręcz;
  • świetna muzyka.

MINUSY:

  • Bourne w konwencji Johna Woo;
  • zero swobody, zero myślenia.