Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 14 lipca 2008, 10:23

autor: Maciej Makuła

Guitar Hero: Aerosmith - recenzja gry

Naprawdę byłem optymistycznie nastawiony do Guitar Hero: Aerosmith. Jednak jak to, niestety, czasami w życiu bywa – owoc pracy Neversoft Entertainment przerósł moje najgorsze obawy.

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

W zapowiedzi Guitar Hero: Aerosmith w kategorii „Obawy” nieco żartobliwie zasugerowałem potencjalny brak Alicii Silverstone oraz Liv Tyler – aktorek znanych z pamiętnych teledysków tytułowej grupy. Takiż mankament wydawał mi się wówczas chyba najgorszą i jedyną rzeczą, jaką można skopać w grze mającej oddać „ducha Aerosmith”. Pozornie nic nie mogło pójść źle – nad grą pracował sam zespół, służąc pomocą i radami. Jak to jednak, niestety, czasami w życiu bywa – stan faktyczny przerósł moje najstraszniejsze wizje.

Byłem osobą naprawdę optymistycznie nastawioną do Guitar Hero: Aerosmith. Idea poświęcenia jednej pełnoprawnej odsłony danemu zespołowi wydawała się czymś bardzo ciekawym, nieco na wzór wydawnictw typu „The best of...” na rynku muzycznym. Ot, kompilacja dla fanów: wystarczy umieścić w niej masę ulubionych kawałków, być może jakieś teledyski, wywiady. Oto jak pogrzebane zostały moje nadzieje.

Za mało Aerosmith w Aerosmith

Zgodnie z założeniami system gry został przeniesiony prosto z Guitar Hero 3: Legends of Rock. Tak jak zawsze odblokowujemy kolejne utwory, przechodząc następujące po sobie etapy kariery zespołu. Poszczególne występy skonstruowane zostały w ten sposób, że na początku w roli tzw. supportu, grają wykonawcy w jakiś sposób związani lub po prostu lubiani przez członków Aerosmith. Po dwu kawałkach na scenę wkraczają gwiazdy wieczoru, by rozpocząć występ składający się z trzech utworów. I tak sześć razy.

Gdzie się podziały tamte kawałki?

I właśnie dobór, a właściwie niedobór, utworów jest główną bolączką Guitar Hero: Aerosmith. W końcu to one stanowią trzon tej gry. Jak na złość kawałków jest mało – raptem 41, z czego paręnaście autorstwa takich sław, jak: Run D.M.C., The Kinks, Lenny Kravitz czy The Clash. Prawdziwą zbrodnią, której motywy pozostają dla mnie zupełnie niezrozumiałe (jeśli pominąć najbardziej prawdopodobną wersję – pieniądze), jest jednak brak w moim mniemaniu największych hitów zespołu. Nie wiem, jak można doprowadzić do tego, by w produkcji poświęconej Aerosmith zabrakło „Amazing”, „Cryin”, „Crazy”, „Janie's Got a Gun”, „I don't Want to Miss a thing” czy „Dude (Looks Like a Lady)”? Złośliwość? Chęć zagrania potencjalnym klientom na nosie – „możecie sobie o nich tylko pomarzyć”? Krótko mówiąc – porażka. (Pełną listę utworów można sprawdzić pod tym adresem).

Na domiar złego możemy mieć pewność, że w żaden z tych hitów nie zagramy nawet zań zapłaciwszy – Guitar Hero: Aerosmith pozbawiony został bowiem funkcji pobierania dodatkowych utworów. Co wobec poważnych braków w dziedzinie dostępnych piosenek jest strzałem w stopę. Do listy minusów należy doliczyć też niemożność rozegrania trybu kariery w kooperacji z kolegą. Jakby nie było – taka opcja znalazła się już w Guitar Hero 3 i naprawdę, przynajmniej dla mnie, byłaby nadal bardzo mile widziana.

Zamiast utworów wrzucili grafikę i animacje

Wszystko wskazuje na to, że cała para poszła w oprawę wizualną. Nie ma naturalnie mowy o żadnym skoku pod względem technicznym w stosunku do poprzedniczki, ale postacie muzyków przygotowane zostały bardzo estetycznie i poruszają się faktycznie w taki sam sposób jak na scenie. Bez zmian pozostały też sieciowe tryby multiplayer: nadal dostępne są rankingi i możliwość pojedynkowania się. Warto także zaznaczyć, że całość jest dużo prostsza od wcześniejszej części, głównie za sprawą po prostu łatwych kawałków.

Aerosmith bez muzyki Aerosmith jest praktycznie martwy.

Leży niestety także i departament dodatków. Utworów „bonusowych” jest raptem dziesięć, wliczając ten grany w trakcie pojedynku z Joe Perrym. Tradycyjnie możemy kupić nowe stroje dla postaci jak i same postacie (tutaj muzycy Aerosmith). Przygotowane przez zespół filmiki to niestety tylko i wyłącznie nudne gadanie do obejrzenia w trakcie kampanii. Trwają po parędziesiąt sekund, a ich treść to: „graliśmy tu i tam, było fajnie”. Teledysków, galerii i tym podobnych zacnych bonusów nie stwierdziłem.

Nie za takie Aerosmith walczyłem

Guitar Hero: Aerosmith jest według mnie największym jak do tej pory niewypałem tego roku i chyba najgorszą częścią Guitar Hero. Wszystko, co otrzymaliśmy jako zawartość gry, powinno zostać wydane w postaci DLC – materiałów czekających na pobranie z Internetu. Wypuszczenie tego w obecnej formie jest czystą kpiną. Niby widać minimalne ślady pracy – nowe modele postaci, sceny, animacje i kilka filmików, ale to jednak za mało. Ciężko mi polecić grę nawet fanom, zwłaszcza wobec wołającej o pomstę do nieba listy zawartych utworów i ogólnie strony merytorycznej. Żerujący na miłośnikach produkt, który u większości fanów zespołu wywoła solidny jęk zawodu.

Maciej „Von Zay” Makuła

PLUSY:

  1. jakby nie było Aerosmith.

MINUSY:

  1. tragiczna, krótka, wybrakowana lista dostępnych kawałków;
  2. brak jakichkolwiek wartościowych dodatków;
  3. zaginął nawet coop w karierze;
  4. pani Silverstone ni widu, ni słychu.
Guitar Hero: Aerosmith - recenzja gry
Guitar Hero: Aerosmith - recenzja gry

Recenzja gry

Naprawdę byłem optymistycznie nastawiony do Guitar Hero: Aerosmith. Jednak jak to, niestety, czasami w życiu bywa – owoc pracy Neversoft Entertainment przerósł moje najgorsze obawy.

Recenzja gry Rocksmith 2014 - pogromca Guitar Hero powraca
Recenzja gry Rocksmith 2014 - pogromca Guitar Hero powraca

Recenzja gry

Reklamy Rocksmitha 2014 głoszą, że jest to „najszybszy sposób nauki gry na gitarze”. Tym razem produkcja Ubisoftu jeszcze bardziej odchodzi od schematów znanych z Guitar Hero, kładąc większy nacisk na walory edukacyjne.

Recenzja gry Rocksmith - Guitar Hero bez plastiku
Recenzja gry Rocksmith - Guitar Hero bez plastiku

Recenzja gry

Potencjalnie przełomowa gra muzyczna Ubisoftu zadebiutowała w końcu na naszym rynku. W recenzji sprawdzamy, czy szarpanie za struny prawdziwej gitary dostarcza tyle samo frajdy co zabawa plastikowymi atrapami.