Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 27 grudnia 2007, 15:57

autor: Katarzyna Michałowska

Reprobates: U Bram Śmierci - recenzja gry - Strona 2

Śmierć. Majestatyczny, nieuchronny, wzbudzający podświadomy lęk moment w życiu człowieka. Znakomita większość z nas na pytanie, czy w chwili śmierci, chciałaby otrzymać drugą szansę, odpowie twierdząco. Ale czy słusznie...?

Czy mu się to uda, czy zdoła uratować siebie i pozostałych przed przepadnięciem nie wiadomo gdzie kolejnej nocy, co zastanie na drugiej z wysp, co tak naprawdę dzieje się z nim i jego towarzyszami? Odpowiedzi na te wszystkie pytania można poznać w jeden sposób – zagrawszy w Next Life: Reprobates, nie inaczej.

Produkcja twórców Nibiru i Black Mirror, przez wielu bardzo wyczekiwana, wzbudziła we mnie mieszane uczucia, jednak w ostatecznym rozrachunku – raczej pozytywne. Gra niewątpliwie ma swój klimat, klimat pełnej niedopowiedzeń tajemnicy, który sprawia, że do samiutkiego końca zabawy pragniemy dowiedzieć się, z jakiego powodu Adam i reszta znaleźli się na wyspie.

Autorzy zastosowali kilka ciekawych patentów. Przede wszystkim wyspa codziennie jest inna. Zacznijmy od warunków pogodowych – jest pochmurno, jest koszmarnie ponuro, pada deszcz, świszcze wiatr, trwa burza z piorunami, jest przyjemnie, choć niezbyt słonecznie, jest jasno, radośnie, a po niebie dryfują białe obłoczki. Jednak na tym nie koniec, bowiem ten zamknięty światek oglądamy za każdym razem z innego ujęcia kamery. W związku z tym, choć jesteśmy w tym samym miejscu, wygląda ono nieco inaczej. Każdego dnia trzeba od nowa lokalizować kursory kierunkowe, by dowiedzieć się, dokąd z danej lokacji możemy się dostać. Jest z tym trochę zabawy, bo kursory są brązowe i wpasowują się w kolorystykę wyspy, dostępne są na niewielkich obszarach ekranu i nigdy nie wiadomo, czy na danej planszy będzie ich dwa czy na przykład pięć. Jest to świetny sposób na uchronienie gracza przed rutyną, która teoretycznie powinna dopaść go w miejscu, gdzie każdy dzień zaczyna się od zabrania ze stolika butelki z wodą i paczki krakersów, wyjścia przed kabinę i szukania patyków, kamieni i wyschniętej trawy.

Całkiem fajna tubylka, prawda?

Mieszkańcy dostosowują się do zmiennej aury – siedzą w kabinach i nie wyściubiają nosa na zewnątrz, stoją w drzwiach i narzekają na deszcz lub wręcz przeciwnie – zdejmują kurtki, a nawet koszule, biegają na bosaka, dziewczyny opalają się w bieliźnie, a panowie prezentują nagie torsy, zresztą nie tylko – zdarza się, wpadłszy do czyjejś do kabiny, zdybać kogoś na sedesie albo pod prysznicem.

Bohater znajduje się troszkę pod naszą opieką, bowiem powinien być pojony i karmiony, możemy go też posłać na siusiu, a teoretycznie i wykąpać, choć tego ostatniego akurat nie udało mi się dokonać, ale i też nie upierałam się zbyt przesadnie, by wpakować Adama pod natrysk. O ile czynności higieniczne służą tylko urozmaiceniu i urealnieniu zabawy, o tyle o stan sił witalnych bohatera należy dbać rzeczywiście, bowiem osłabiony nie podniesie kamienia, nie wbije patyka w skalną szczelinę i generalnie nie będzie chciał robić tego, co mu każemy. Wszystkich, którzy nie przepadają za simsowymi elementami w grach, od razu uspokajam, nie ma tu żadnych parametrów, których musielibyśmy pilnować, oprócz zielonego paska u góry ekranu obrazującego kondycję bohatera. Zresztą i nim nie trzeba się przejmować nadmiernie, wystarczy, że jest choć częściowo zapełniony, tak więc w krótszych rozdziałach Adam spokojnie daje radę na głodniaka od rana do wieczora.