Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 19 grudnia 2007, 13:58

autor: Szymon Błaszczyk

Silent Hill Origins - recenzja gry - Strona 3

Zaryzykuję stwierdzenie, że Origins jest najlepszą częścią serii Silent Hill. Gdyby producent dotrzymał słowa i spełnił wszystkie obietnice, jego dzieło otarłoby się o najwyższą notę.

Całkowitym novum w serii Silent Hill jest walka wręcz. W wersji przeznaczonej na PlayStation Portable w końcu możemy przyłożyć jakiejś paskudzie w pysk, tym samym pokazując, kto tu rządzi. Tego mi dotąd trochę brakowało. Problem tkwi w tym, że walka bezpośrednia nie została dopracowana zbyt dobrze. Wyprowadzanie ciosów przysparza momentami nieco kłopotów. Zmieniający się w zależności od sytuacji kąt nachylenia kamery utrudnia ocenę odległości pomiędzy sterowaną przez nas postacią a wrogiem. Automatyczne przełączanie celów także funkcjonuje nienajlepiej. Zastrzeżenia mam również do trwałości przedmiotów. Metalowe rurki niszczą się za szybko, co ujemnie wpływa na realizm.

W przerwie tłuczenia obślizgłych potworów będziemy mieli okazję trochę pogłówkować. Liczba zagadek jest umiarkowana, a one same z reguły niezbyt skomplikowane. Co ważne, każda ma logiczne rozwiązanie, a więc prędzej czy później powinniśmy pchnąć akcję do przodu, a nie irytować się i klnąc w niebogłosy, bo kogoś z ekipy scenarzystów poniosła wyobraźnia. Do takich sytuacji nie dochodzi praktycznie w ogóle. Przyjdzie nam układać liczby, wykorzystywać rozmaite informacje zawarte w notatkach, a nawet kompletować sztuczne narządy człowieka. Krótko mówiąc, pod tym względem jest nieźle.

Pomieszczenia są zazwyczaj bardzo ciemne i sprawiają wrażenie wykonanych niezbyt szczegółowo. Wystarczy włączyć latarkę, by przekonać się, jak bardzo myliliśmy się.

Poziom trudności jest zbalansowany bardzo poprawnie. Nie ma momentów, w których jest zbyt ciężko lub zbyt prosto. Mam tu na myśli przede wszystkim średni poziom trudności. Zapewne na nim większość graczy rozpocznie przygodę z Origins. Potem warto raz jeszcze podejść do tej produkcji. Choćby dlatego, że niestety nie jest ona szczególnie długa. Nie spiesząc się za bardzo, powinniśmy ukończyć wątek fabularny w jakieś sześć godzin. No, a poza tym wszędzie leży mnóstwo dzienników bądź kartek papieru, na których zapisane są wskazówki oraz wiadomości nieco objaśniające zagmatwany scenariusz. Przeczytanie ich wszystkich za pierwszym razem graniczy cudem.

Na szczególne wspomnienie zasługuje motyw wędrówki pomiędzy dwoma równoległymi światami, z których jeden jest normalny (przynajmniej normalniejszy – bo przecież trudno nazwać normalnością to, co dzieje się w Cichym Wzgórzu), a drugi postapokaliptyczny. Podchodzimy do lustra, wciskamy przycisk i wszystko wokół zmienia się. W równoległym świecie postapokaliptycznym sprzęt medyczny jest zniszczony, ściany pokryte jakby rdzą, a liczba natrętnych kreatur też wydaje się większa. Pomysł jest naprawdę fajny i zasługuje na pochwałę – tym bardziej że pomiędzy światami przenosimy się w konkretnym celu: by rozwiązać niektóre zagadki.