Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 19 grudnia 2007, 13:56

autor: Marzena Falkowska

Viva Pinata - recenzja gry na PC - Strona 2

Viva Pinata trafia do posiadaczy komputerów w niecały rok po premierze na X360 i trzeba przyznać, że przez te jedenaście miesięcy nie zestarzała się wcale a wcale.

Gdy mieszkańcem zostanie druga pinata tego samego gatunku, naszym kolejnym zadaniem będzie skłonienie parki do romansowania. W tym celu musimy spełnić szereg określonych warunków: wybudować przytulne lokum, nakarmić konkretną rośliną (bądź... inną pinatą) albo przystroić w dane akcesorium (na przykład słonie, nie wiedzieć czemu, rozmnażają się tylko w baletkach). Nad głowami skorych do amorów zwierząt pojawiają się serduszka – wówczas pozostaje nam jedynie zeswatać je ze sobą klikając na jedno i drugie, a następnie ukończyć zręcznościową mini-gierkę polegającą na doprowadzeniu partnerów do siebie w labiryncie. Po krótkim czasie pojawia się jajo, z którego wykluwa się kolejny przedstawiciel gatunku – warto przy tym wspomnieć, że cały ród, jakkolwiek liczny by nie był, zamieszkuje w jednym domku, a nowe pinaty po osiągnięciu dojrzałości mogą parzyć się z wszystkimi swoimi pobratymcami, w tym rodzicami i rodzeństwem. Technicznie rzecz biorąc mamy tu zatem do czynienia z kazirodztwem, choć oczywiście idea ta w świecie Viva Pinata nie istnieje. Rodzice co bardziej dociekliwych dzieci powinni być jednak przygotowani na to, że pewne trudne, acz z natury niewinne przecież pytania mogą paść.

Przed rozpoczęciem starań o potomka pinaty muszą wprowadzić się w odpowiedni nastrój. Tu: kruki tańczące rock’n’rolla.

Pewnym utrudnieniem w kompletowaniu jak najbardziej zróżnicowanej gatunkowo kolekcji mieszkańców jest fakt, że niektóre pinaty nie przepadają za sobą i mogą nawzajem się atakować, co w pewnym sensie jest odzwierciedleniem zasad panujących w naturze. Węże chętnie zapolują na przykład na myszy, a psy powaśnią się z kotami. Niektóre zwierzęta tworzyć będą natomiast miniaturowe łańcuchy pokarmowe: w celu spełnienia warunków romansowych trzeba będzie nakarmić dżdżownicą wróbla, którym z kolei nie wzgardzi myszołów. Jakkolwiek brutalnie może to brzmieć, w grze nie ma ani krzty przemocy, nie licząc traktowania z łopaty tak zwanych gorzkich pinat, które czasem przypałętają się na nasz teren. Nawet, jeśli jakieś stworzenie zostanie rozgromione albo zjedzone, to nie umiera – wysypują się z niego słodycze, jego duch w postaci światła ulatuje poza granice ogrodu, po czym materializuje na powrót. Taka bajkowa reinkarnacja. Nawet pojedynki mają w sobie mniej przemocy niż przygody Teletubisiów. Zdenerwowany niedźwiedź nie atakuje pazurami, tylko pluje puzzlami. Rozzłoszczony królik rzuca kapeluszami, owca kotletami jagnięcymi, a ćma żarówkami. Humor w grze i w ogóle cała jej konwencja są na tyle łagodne, że przypadną do gustu nawet kilkuletnim maluchom, a zarazem na tyle oryginalne i przewrotne, że wywołają uśmiech na twarzy u starszych graczy. Podobnie jak dajmy na to w filmowym Shreku. Co powiecie na przykład na taniec godowy w rytmie disco wykonywany przez parę jeleni kręcących biodrami niczym John Travolta w Gorączce sobotniej nocy?

Jednocześnie jednak gra wymaga od nas zmysłu organizacji i umiejętności zarządzania, istotny jest bowiem jej aspekt ekonomiczno-strategiczny – a ten niekoniecznie będzie łatwy do opanowania dla początkujących miłośników elektronicznej rozrywki. Handlujemy ze sklepikarzami, wynajmujemy pomocników, kontrolujemy przyrost naturalny, rozplanowujemy roślinność i poszczególne elementy zabudowy na niewielkim w gruncie rzeczy terenie, nawozimy kwiaty i drzewa, pozbywamy się szkodników – krótko mówiąc, przez cały czas trzeba się czymś zajmować. W wersji na X360 grać można było na dwa pady: jednym kierowało dziecko, drugim rodzic, który dysponując osobnym kursorem pomagał latorośli w co trudniejszych momentach rozgrywki. Jeśli używamy myszki, z oczywistych powodów jest to niemożliwe.