Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 6 grudnia 2007, 11:04

autor: Katarzyna Michałowska

Simon the Sorcerer 4 - recenzja gry - Strona 2

Od ostatniego spotkania z Szymkiem minęły 4 lata, jednak upływu czasu na twarzyczce tego nie mogącego spokojnie usiedzieć na miejscu koleżki specjalnie nie widać. Nadal też świetnie radzi sobie on w przeróżnych tarapatach.

Zdaję sobie sprawę, że niewielu sympatyków Simona grało w poprzednią odsłonę serii, czyli w niesławne 3D. Kolejny raz wypowiem odważnie niepopularną opinię – szkoda. Dla mnie jedynym mankamentem owej części była rzeczywiście niefajna grafika, której brzydota im dalej w las, tzn. im dłuższe obcowanie z grą, bledła w obliczu kapitalnego humoru, świetnego aktorstwa Maćka Stuhra i nie tylko jego (genialny Henryk Gołębiewski jako Bagienny) i naprawdę wymagających zagadek. Wbrew temu, co o tytule tym myśli wiele osób, z których prawdopodobnie większość odpaliła go na pół godziny, po czym dała sobie z nim spokój, trójwymiarowe perypetie Szymka nie nużą ani przez moment, a to, nad czym musimy łamać sobie głowę, przysparza wszystkim problemów do dziś. Do dziś bowiem, jako powszechnie znana wielbicielka trzeciej części przygód Simona, jestem non stop dręczona pytaniami, co zrobić w tym czy tamtym momencie, jak przejść po rozciągniętej nad przepaścią linie, jak złapać krasnala, jak zdobyć pierze do poduszki, jak odpalić fajerwerki itp. itd. Co świadczy o tym, że młodzież wciąż gra w tę tak podobno kiepską (hehe) produkcję oraz o tym, że jest ona naprawdę trudna.

Troll wielokrotnego upadku.

W tym miejscu wręcz narzucają mi się dwie zasadnicze różnice pomiędzy trzecią a czwartą częścią przygód naszego sympatycznego czarodzieja. Po pierwsze – ta ostatnia jest graficznie śliczna i po drugie – ta ostatnia, jeśli chodzi o rozwiązywanie zagadek i osiąganie kolejnych stawianych przed Simonem celów jest – banalnie łatwa. Raz, że Simon nieco zatracił swą skłonność do pomysłów ni z gruszki ni z pietruszki, co prawda, może jeszcze nie tak całkiem (patrz przeprogramowywanie papugi), ale generalnie działania jego noszą większe znamiona sensowności. Jako skalpela używa zaostrzonego noża, a zrobienie fletu z nogi od krzesła powierza twórcy instrumentów. Jednakowoż owo znormalnienie nie wydało mu się widocznie wystarczającym zabiegiem ułatwiającym przewidywanie jego poczynań, bowiem nasz bohater nabrał zwyczaju głośnego myślenia i informowania o swych zamiarach i planach na przyszłość. Ale nic to, gdyż do tego wszystkiego Simon prowadzi dziennik, w którym zapisuje kolejne zadania oraz sposoby ich realizacji. W ten sposób, nawet jak bardzo uprzemy się nie wiedzieć, co począć dalej, wystarczy podczytać stosowny fragment w dzienniku. Ach, joj. Jasne, że nikt nie musi tego robić. I wiadomo, że jak ma się rozwiązanie podane na tacy, to trudno się nie skusić... Byłby to bardzo fajny zabieg, gdyby gra była adresowana do małych dzieci, ale, wierzcie mi, nie jest, mimo że straciła sporo z zapamiętanej przeze mnie z trójki nutki perwersyjności.