Kane & Lynch: Dead Men - recenzja gry - Strona 4
Kane & Lynch: Dead Men wypadł poniżej oczekiwań. Widać, że autorzy w największym stopniu skupili się na przygotowaniu ciekawego duetu oraz wątku fabularnego.
Niezależnie od tego, czy bawimy się w pojedynkę czy w kooperacji, pod swoją kontrolą niemal zawsze mamy kilku sojuszników. Postaciom tym możemy wydawać trzy różne polecenia – podążania za nami, atakowania zaznaczonego celu lub okupowania wybranego sektora mapy. O ile wykonywanie dwóch pierwszych rozkazów przebiega sprawnie, o tyle trzecia funkcja może przyprawić nas o niemały ból głowy. W zamierzeniach miało to zapewne symulować eksponowanie własnej, niezależnej od wydawanych rozkazów inteligencji. W trakcie gry jakiekolwiek próby wykazania inicjatywy ze strony SI kończą się jednak przekleństwami rzucanymi w stronę monitora. Zamiast ustawić się za dobrą zasłoną, nasi pomocnicy lubią się rozłazić, najczęściej narażając się na ostrzał. Rannego sojusznika można co prawda odratować zastrzykiem adrenaliny (dotyczy to też głównych bohaterów), ale z tego typu ułatwień nie da się korzystać w nieskończoność. Kiepsko wypadła także sztuczna inteligencja przeciwników. Ograniczają się oni zazwyczaj do stania w miejscu, okazjonalnie używając jedynie granatów łzawiących, które w łatwy sposób możemy odesłać do właściciela. Nie wygląda to też lepiej przy próbach podjęcia szturmu na nasze pozycje. Tyle chociaż dobrze, że wrogowie są w stanie używać zasłon. W przeciwnym przypadku można byłoby już mówić o prawdziwej rzezi niewiniątek.
Kane & Lynch zawiera pełnoprawny tryb wieloosobowy, choć nie jest on w stanie zastąpić głównej kampanii. Zasady multiplayera prezentują się jednak dość ciekawie. Zabawę rozpoczynamy w jednej drużynie, składającej się maksymalnie z ośmiu osób. Przystępujemy następnie do napadu (np. na bank czy sklep z biżuterią), starając się zebrać możliwie jak największy łup. Równolegle eliminujemy broniących dostępu do drogocennych obiektów wartowników. Jeśli wszyscy zdecydują się bawić fair, docierają do jednej z dostępnych stref ewakuacji, dzieląc się po równo zdobytą gotówką. Odnoszę jednak wrażenie, że do takich sytuacji nie będzie zbyt często dochodziło. Cała frajda opiera się na zdradzeniu pozostałych uczestników napadu, ale w odpowiednim momencie. Zdrajca nie dzieli się z nikim łupem, ale nie ma też łatwego życia. Osoba taka automatycznie jest oznaczana, a za zabicie zdrajcy przewidziano wysoką premię. Należy więc obrać odpowiednią taktykę, tak aby zgarnąć jak najwięcej, ale jednocześnie przeżyć.