autor: Bartosz Sidzina
Barrow Hill: Klątwa Kamiennego Kręgu - recenzja gry
Barrow Hill to gra przygodowa, która miała swoją premierę niespełna rok temu. Lada moment doczeka się ona polonizacji i trafi na nasze półki sklepowe.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Barrow Hill to gra przygodowa, która miała swoją premierę niespełna rok temu. Lada moment doczeka się ona polonizacji i trafi na nasze półki sklepowe. Zanim sięgniecie po jeszcze pachnące nowością pudełka, chciałbym Wam nieco przedstawić tę pozycję. Tytułów, które nawiązują do starożytnych mitów i legend, jest naprawdę multum - o ile nie więcej. Niewiele jest jednak takich, które powstały na bazie „faktów autentycznych”. A takim przykładem jest właśnie Barrow Hill. Już sama historia tego, jak doszło do powstania gry, jest dosyć niecodzienna. Conrad Morse (nie, nie z tych Morse’ów) – pewien archeolog z Uniwersytetu Middlestone - udał się do firmy Shadow of Tor z prośbą o stworzenie wirtualnej wizualizacji tytułowej miejscowości. Z czasem przerodziła się ona w pomysł na grę komputerową, która oparta została na jego odkryciach. Niemal 4500 lat temu wzniesiono tam budowlę, po której teraz została tylko namiastka. Siedem masywnych głazów tworzących idealny krąg. Kiedyś było to miejsce składania ofiar przez pogan. Co dziwne, nigdy nie cieszyło się zainteresowaniem żadnego z archeologów.
Cała historia ma swoje początki jeszcze w czasach Celtów, którzy czcili Annekę. Bogini ta wymagała od swoich poddanych składania ofiar w postaci darów natury (wody, zboża, soli itp.). Musiały być one złożone na wzgórzu, gdzie znajdowało się siedem kamieni. Z biegiem czasu cywilizacja ta wymarła, a co za tym idzie cały ten rytuał został zapomniany. Niestety (albo stety), podczas wykopalisk Conrad ponownie obudził pradawne moce. Anneka zaczęła zabijać - trzeba szybko ją udobruchać.
Pierwszą i zarazem najważniejszą informacją jest to, że Barrow Hill to klasyczna przygodówka z widokiem z perspektywy pierwszej osoby, wyposażoną w interfejs point’n’click, gdzie wszelkie czynności, typu przemieszczanie się, zbieranie przedmiotów, łączenie ich ze sobą itp., wykonywane są wyłącznie za pomocą myszki. W tym momencie każdemu „oldschoolowemu” przygodówkozercy powinna się zapalić lampka ostrzegawcza. Pozycja bez elementów zręcznościowych to rzadkość w dzisiejszych czasach. Plus.
Nie spotkamy tutaj grafiki generowanej w czasie rzeczywistym, a jedynie „gotowce”, po których będziemy sobie skakać. Innymi słowy mówiąc – obrazy prerenderowane, statyczne oraz animowane (chociaż te idzie na palcach jednej ręki zliczyć). Na ekranie mamy jedynie kursor myszki, pokazujący kierunek w jakim chcemy się udać. Szkoda, że panowie z Shadow of Tor nie przyłożyli się nieco bardziej do oprawy graficznej. Rozdzielczość 800x600 (bez możliwości zmiany) oraz brak animacji - chociażby jakichkolwiek przejść między lokalizacjami - kładzie tę grę na dolnej półce. Pozycja, która z założenia miała być horrorem, wyszła w rezultacie bardzo bezbarwnie. No bo jak ktoś się ma wystraszyć np. wpadnięcia w pułapkę, jeśli animacja wpadania w nią to połączenie trzech klatek? Dobrze chociaż, że muzyka jest jako-tako klimatyczna. O mało nie zleciałem z krzesła, gdzieś w ciemnych krzakach zaczęło krakać jakieś ptaszysko. Samej oprawie audio nie można nic zarzucić, ba. Myślę, że jest ona najbardziej dopracowanym elementem gry.