Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 4 września 2007, 12:39

autor: Paweł Surowiec

Theatre of War: Pola zagłady - recenzja gry - Strona 5

A jeżeli po przeczytaniu tej recenzji nadal zadajecie sobie hamletowskie pytanie „kupić czy nie kupić”, to przynajmniej posłuchajcie dobrej rady i pod żadnym pozorem nie ściągajcie dema, by pomóc sobie w podjęciu decyzji.

Gorzej, iż niedługo potem ujawnia się inna z wad gry – dziesiątkowany nieprzyjaciel naciera coraz to nowymi falami. Tak to już jest w większości scenariuszy, że komputerowy wróg po prostu nadrabia deficyty swojej inteligencji liczebnością. Wspominając o inteligencji dostanie się też i naszym jednostkom. Najbardziej w trakcie całej zabawy drażniły mnie permanentnie zdarzające się sytuacje, w których podkomendni (głównie piechota, ale czołgom też się zdarzało) obierali jakąś okrężną drogę do wyznaczonego im celu. Trzeba ich było bezustannie niańczyć i korygować trasę marszruty/natarcia. Albo jeszcze bardziej działające na nerwy sytuacje, kiedy piechociarze dążyli do walki w zwarciu, niemal do wrzucenia przeciwnikowi granatu za pasek spodni, miast po prostu siedzieć na tyłkach i walić z karabinu ile wlezie.

Patrząc na te dantejskie sceny rozgrywające się przed moimi oczami i całe hordy wrogów sunących na moje linie żałuję trochę, że tym razem nie mam do dyspozycji żadnego wsparcia artyleryjskiego, którym mógłbym przetrzebić szeregi wroga. Bo warto je wzywać choćby dla... gwizdu nadlatujących granatów – prawdziwa uczta dla uszu. Dźwięk w tej grze – pokrzykiwania żołnierzy (w ojczystych językach), huk eksplozji, odgłosy wystrzałów itp. – niczym specjalnym się nie wyróżnia, ale też nie musi się nigdzie chować ze wstydu. A czasem to, nie wiedzieć czemu, robi: głosy żołnierzy jakoś tak cicho brzmią, słabo je słychać chwilami.

Wreszcie milkną wystrzały, spocone obsady „pepanców” mogą wytrzeć zalane potem czoła. Ta całkiem malowniczo wyglądająca batalia (w jej trakcie Szkopów wsparło również lotnictwo) kończy się wielkim zwycięstwem polskiego oręża. Na polu chwały padło sporo polskich piechurów, głównie dlatego, że próbowali oni zastąpić zabitych kolegów z obsad armat polowych. Musicie bowiem wiedzieć, że w ToW byle „zając” może wskoczyć nawet do porzuconego czołgu (także nieprzyjacielskiego) i siać zniszczenie wkoło. Nie brzmi to zachęcająco dla miłośników realizmu ale w jednej z łat deczko ten mechanizm poprawiono i teraz tylko piechur z odpowiednią umiejętnością „kierowcy” bądź „artylerzysty” może skutecznie się w takiej puszce znaleźć. Żołnierze mogą także zbierać ekwipunek poległych. Tutaj na chwilę wrócę jeszcze do interfejsu: podświetlanie a la Faces of War uzbrojenia leżącego na ziemi byłoby bardzo pomocne, a samo jego podnoszenie zorganizowane sprawniej. Na szczęście w sukurs idzie – poza aktywną pauzą – opcja zwolnienia upływu czasu, generalnie bardzo przydatna w trakcie całej rozgrywki.

Na koniec oczom moim ukazuje się ekran odprawy po misji i do głosu dochodzą elementy RPG: każdy żołnierz zdobywa w trakcie bitwy doświadczenie, które teraz właśnie można przekuć na poprawę jego umiejętności. Tych ostatnich nie jest niestety zbyt wiele (ledwie cztery), a na dodatek dosyć szybko, w ciągu wręcz jednej bitwy czy kilku, można je rozwinąć w dużym stopniu, błyskawicznie czyniąc weteranem zwykłego żółtodzioba. Niedociągnięcie to ratuje trochę możliwość nadawania odznaczeń – serce rośnie, gdy rozdajemy Polakom Ordery Virtuti Militari albo Krzyże Walecznych (szczęściem pośmiertnych nam oszczędzono). Przed kolejnym starciem można zaś zmieniać (w ramach narzuconej z góry liczby punktów za które „kupujemy” jednostki) skład sił wyznaczonych do bitwy. Dowolnie przemieszczać żołnierzy pomiędzy głównymi siłami a rezerwami, nawet wymieniać załogi/obsady pojedynczego czołgu/armaty, dopasowując kompozycję wojska do własnych upodobań/obranej taktyki walki/spodziewanego przeciwnika. Podoba mi się to bardzo, bo lubię się babrać w takich szczegółach. I tutaj, przyglądając się nazwiskom polskich żołnierzy, odnotowujemy, że brzmią one bardzo swojsko, jak chyba w żadnej innej grze – to mały plus dla developera (a może ludzi z Cenegi odpowiedzialnych za lokalizację?). Ja mam dodatkową satysfakcję, gdy odnajduję nazwisko dziadka (a tym samym swoje), który walczył w kampanii wrześniowej (11 pułk piechoty z 23 Górnośląskiej DP, GO „Śląsk”, Armia „Kraków”) i poległ – broniąc przeprawy na Wiśle – 9 września pod Osiekiem Sandomierskim w starciu z niem. 5 DPanc. Oczywiście, nie bił się sam jeden...