autor: Krzysztof Gonciarz
BioShock - recenzja gry - Strona 3
Krótka piłka – BioShock to najbardziej poruszająca gra ostatnich lat.
Trudno jest wskazać najbardziej niesamowity aspekt BioShocka. Drogą eliminacji zawęziłem sobie ten dylemat do dwóch kategorii: klimatu oraz designu wizualnego. Ten pierwszy garściami czerpie z System Shocka. Podobnie jak w legendarnym, kosmicznym horrorze, tak i tutaj mamy ciągłe poczucie bycia obserwowanym. „Wielkim bratem” jest Andrew Ryan, wspomniany już wizjoner i twórca podwodnego miasta. Przechodząc przez kolejne poziomy jego psychodelicznego dzieła niejednokrotnie poczujemy się jak szczur laboratoryjny. Jakie są prawdziwe intencje Ryana? Czy jest on naprawdę zły, odpowiedzialny za czające się w mieście zło? A może jednak jego intencje były szczere? Ta niejednoznaczność cieszy i powoduje, że fabuła unika pewnej sztampy. Tak naprawdę nie wiemy, w którą stronę wszystko to zmierza, nie mamy też podstaw oczekiwać specjalnego happy-endu.
Gra jest doznaniem estetycznym, jakiego nie było w historii gier wideo. To wszechobecne art-deco, ten retro-klimat nasączony estetyką falloutowej propagandy. Kolorystyka! Intensywna, niepokojąca zieleń. Te wszędobylskie plakaty reklamowe. Naprawdę niesamowite, co dzieje się na ekranie. A mimo ogólnego przepychu, urok tego wszystkiego nie leży w natłoku tekstur, efektów i trójkątów. Nie, istotą jest pomysł, przyjęcie pewnej nietypowej konwencji i pozostanie w niej. Pamiętajmy o tym, gdy będziemy przechodzić sto pięćdziesiątą grę z akcją osadzoną na stacji kosmicznej, w wieżowcu, na ulicach miasta, w nieprzekonującej jaskini. Myślenie nie boli, a twórcy BioShocka wiedzą o tym doskonale.
A muzyka? Dzieli się ona na dwie płaszczyzny. Pierwszą jest orkiestralny soundtrack, który jakiś czas temu został udostępniony do darmowego ściągnięcia z sieci. Słychać tam Gershwina, słychać i Pendereckiego. 20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi jak z nut. Drugim, dla wielu bardziej smakowitym obliczem muzyki w BioShocku jest dość bogaty zasób oldschoolowych przebojów z lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Skierujcie myśli w stronę takich artystów jak Duke Ellington, Billy Eckstine czy The Ink Spots, a będziecie w domu.
Mówiąc na oschło, BioShock to najbardziej poruszająca produkcja ostatnich lat. Poruszająca na sposób wręcz nieobecny w grach wideo, zarezerwowany raczej dla sztuk bardziej rozwiniętych i emocjonalnych. Nie niesie on ze sobą rewolucji technicznej, nie tworzy nowego gatunku – ale powoduje, że zaczynamy widzieć w *grze* coś więcej, niż tylko cel misji i przeciwników stojących na drodze. Interaktywność staje się błogosławieństwem. Mamy świadomość, że równie dobrze moglibyśmy oglądać opowiadający tę historię film. A tymczasem to my jesteśmy w centrum wydarzeń, to my rozglądamy się po zrujnowanym, podwodnym mieście, to my odnajdujemy taśmy z przerażającymi nagraniami jego mieszkańców. To my odzyskujemy wiarę w twórców gier komputerowych.
Krzysztof „Lordareon” Gonciarz
PLUSY:
- klimat!
- konieczność wykorzystywania gameplay’owych udziwnień;
- cudowna oprawa audiowizualna;
- dużo sekretów do odkrycia.
MINUSY:
- spore ułatwienie w postaci respawnu bez żadnych konsekwencji;
- drobny bug w związku z synchronizacją napisów.