Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 9 sierpnia 2007, 16:36

autor: Mariusz Janas

Dawn of Magic: Blood Magic - recenzja gry - Strona 2

Dawn of Magic jest grą straszliwie nierówną. Wyposażona w ładny interfejs, posiadająca spory potencjał w rozwoju postaci (w tym atrakcyjny pomysł na wykorzystanie go w multiplayerze), otrzymała, nie wiedzieć czemu, lichą fabułę i mnóstwo niedoróbek.

Panie Ferdku! Mam pomysła...

O fabule można powiedzieć, że jest. Historia rządnego Władzy nikczemnika Modo skazanego na banicję w świecie ludzkich śmiertelników jest prosta i pozbawiona jakiejkolwiek finezji. Ot, kolejna opowieść o walce Dobra ze Złem, w której przyjdzie nam opowiedzieć się po jednej ze stron konfliktu, co w finale sprowadza się do wyeliminowania w sposób definitywny szwarccharakteru wykopanego z Krainy Absolutu lub też ewentualnie przyłączenie się do niego, by siać śmierć, terror i zniszczenie. Generalnie rozgrywka ogranicza się do wycinania zastępów wrogów. Radosną tę działalność wzbogaca uszlachetnianie uzbrojenia, rynsztunku oraz przedmiotów użytkowych dzięki wykorzystaniu rzadkich materiałów, zwojów magicznych i run.

O osobne wspomnienie prosi się rozwijanie zdolności magicznych w granicach każdej z dostępnych szkół magicznych. I tu pojawia się morfing – używanie (czy nadużywanie) magii skutkuje zmianami w wyglądzie postaci.

Ta postać ewidentnie nie mogła się zdecydować na wybór konkretnej szkoły magii. Kleszcze zamiast rąk. Kolce demona to efekt zamiłowania do alchemii. A każda taka zmiana, to stosowny modyfikator siły konkretnego czaru.

Zasięg przemian zależy głównie od charakteru podejmowanych przez nas działań – szerokie jest pole do eksperymentów. Odmiennie sytuacja ma się z tatuażami, w które możemy wyposażyć naszego bohatera. W tym wypadku zmiany są ostateczne, podobnie jak zdobyte dzięki nim własności. Tatuaży można posiadać maksymalnie osiem, więc ich wybór wymaga dobrego przemyślenia rozwoju postaci.

Dodatkowe kilka punktów doświadczenia możemy zdobyć wykonując questy poboczne dla NPC-ów spotykanych w miastach i poza nimi. Szkoda tylko, że poziom ich trudności ogranicza się do: „przynieś, wynieś, pozamiataj”. Co pozostaje? Walka! Pełna eksterminacja całych dywizji wroga, od goblinów począwszy na bossach kończąc. Po walce przeszukujemy ciała poległych i zabieramy, co znajdziemy, po czym ciężko sapiąc taszczymy to wszystko do najbliższego teleportu. Lokalny biznesmen wymieni nam to na gotówkę, którą z kolei my z czasem zamienimy na inne przedmioty, przeważnie mikstury regenerujące. Pewnym urozmaiceniem jest możliwość samodzielnego tworzenia przedmiotów i odzyskiwanie cennych elementów z niepotrzebnego ekwipunku. Część swojego rękodzielnictwa wrzucamy na grzbiet, część sprzedajemy dla dodatkowego dochodu. I tak bawimy się przez bite pięć rozdziałów opowiadanej nam historii.