autor: Krzysztof Gonciarz
Lost Planet: Extreme Condition - recenzja gry na PC
Czyżby Capcom nie miał już swego miejsca w świecie Pecetów? Kolejna konwersja i kolejna porażka.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Wiecie, tak prywatnie to nie mam Xboksa. Jak coś trzeba, używam sprzętu redakcyjnego – i taki stan rzeczy jest z gruntu zadowalający, bo są w życiu ważniejsze wydatki, niż rozrywka. Bywają jednak momenty, w których patrząc na swojego wiecznie rozkręconego Peceta czuję się jak skończony łoś. Premiera Lost Planet w wersji na komputery osobiste była właśnie takim dniem. Najpierw desperackie szukanie wolnego miejsca na dysku (bagatelka 7 GB), potem kilka minut spędzonych w setupie, jadę. 15 klatek na sekundę jak nic. Do diaska! – zakląłem siarczyście, po czym z politowaniem spojrzałem na swoją „platformę”. Jak pamięcią sięgnąć, kosztował mnie ten złom tyle, co trzy 360-tki. A tu, zamiast Xboksa 1080, dylematy: wyłączyć efekty oświetleniowe czy może zjechać z detalami postaci. Cokolwiek, byle dało się to jako-tako grać. I jak tu nie uważać PC za dość ułomne rozwiązanie w kwestii rozrywki? Naczelny argument „zupgraduj się!” jakoś do mnie nie przemawia, gdyż jak zawsze w takich chwilach okazało się, że moja inwestycja musiałaby mieć charakter dość radykalny: do wyrzucenia poszłaby płyta główna, pamięć i grafika. A wszystko to, żeby w sensownej jakości odpalić grę, która na konsoli śmigała bez zarzutów pół roku wcześniej.
Lost Planet jest grą akcji ze stacji Capcomu, która swą pierwotną premierę miała w styczniu tego roku. Jak może pamiętacie, japońskie studio bardzo się ostatnimi czasy uparło, by bezcześcić swe wybrane hity miernymi portami na Pecety. Oberwało się już Devil May Cry, Onimushy i Resident Evilowi. No to czemu nie iść za ciosem i nie spitolić na oczach świata swojej najnowszej, kiełkującej dopiero franszyzy? Jak powiedzieli, tak zrobili.
Brutalnie przeniesiony z telewizorów na monitory tytuł budzi zastrzeżenia już od pierwszych chwil spędzonych z klawiaturą w ręce. No właśnie, klawiaturą. Przy tego typu konwersjach zaskakująco rzadko myśli się o graczach, którzy nie mają ochoty wydawać pieniędzy na dodatkowy kontroler. Żadna to przecież sztuka obsłużyć grę akcji za pomocą narzędzi domyślnie wchodzących w skład modelowego komputera naszych czasów. A tutaj nie dość, że sterowanie zrealizowano na ogólne odwal-się, to jeszcze wyraźnie sugerowane jest nam, że powinniśmy czym prędzej pobiec do sklepu po oryginalny Xbox 360 Controller for Windows XP. Dwie stówy w tę czy w tę. Jak się bawić, to się bawić. Zwłaszcza w Polsce.