Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 11 lipca 2007, 14:01

autor: Artur Falkowski

Call of Juarez - recenzja gry - Strona 2

Kto wychował się na powieściach Karola Maya, z zapartym tchem śledził przygody Billy’ego Kida i innych rewolwerowców, ten z pewnością nie pozostanie obojętny wobec Call of Juarez, który w niecały rok po premierze na PC trafił również na konsolę X360.

Historia zaczyna się, gdy Billy powraca ze swoich poszukiwań legendarnego złota (dodajmy, że bezowocnych). Niestety nie jest mu dane zaznać odpoczynku na rodzinnej farmie – na miejscu zastaje jedynie zwłoki matki oraz ojczyma. Na domiar złego ma to nieszczęście, że Ray, brat przybranego rodzica, znajduje go stojącego nad ciałami. Nie ma czasu na wyjaśnienia; szalony wuj-rewolwerowiec sięga po spluwy i rusza za domniemanym mordercą. Billy rzuca się do ucieczki sprowadzając na siebie jeszcze większy gniew pastora.

Opowieść pozwala nam na zmianę wcielać się w ścigającego i ściganego. Nieraz zdarza się, że najpierw biegniemy jako Billy, przemykając między obozami bandytów, by na końcu drogi zobaczyć zbliżającego się z naprzeciwka Raya. Akcja zatrzymuje się, a my cofamy się w czasie i przebywamy ścieżkę, jaka doprowadziła pastora do miejsca spotkania, zostawiając za sobą usłany trupami szlak. Takie rozwiązanie z jednej strony pozwoliło twórcom zaoszczędzić na tworzeniu odrębnych lokacji, z drugiej całkiem dobrze sprawdza się jako urozmaicenie fabuły.

... Już od dłuższego czasu błądzimy po wąskich korytarzach kopalni. W końcu docieramy do większej komory, przez którą przebiegają kolejowe tory. W pobliżu stoi wagonik towarowy, który aż się prosi, by wykorzystać go jako środek transportu. Popychamy go w kierunku wylotu pobliskiego tunelu, wskakujemy do środka i zwalniamy hamulec. Wagonik toczy się, stopniowo nabierając szybkości. Mkniemy przez kolejne komory nieniepokojeni przez nikogo. Naraz na sąsiednie tory wybiega bandyta. Szybki strzał z dwururki posyła go na ziemię. To jednak nie koniec – tuż przed nami wyskakuje kolejny. Ten ginie potrącony przez wózek. W oddali dostrzegamy większe niebezpieczeństwo – grupka przeciwników zbudowała prowizoryczną barykadę, zza której prowadzi ciągły ostrzał. Od czego jednak mamy laski dynamitu? Jeden iskrzący się prezent zapewnia bandytom odpowiednią porcję rozrywki. Jakiś niedobitek zdołał wydostać się z pożogi i próbuje pomścić swoich towarzyszy. Strzał z dwururki posyła go na ziemię, a w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stał, powoli opada kowbojski kapelusz...

Jak przystało na western, kule świszczą dookoła, a trup ściele się gęsto.

Twórcy zadbali o to, by charakter rozgrywki był zróżnicowany. Przede wszystkim zawdzięczamy to dwóm różniącym się od siebie bohaterom. Grając Rayem możemy spodziewać się klasycznej strzelaniny, licznych wybuchów i rewolwerowych pojedynków, pastor bowiem nie patyczkuje się i grzesznikom skory jest zgotować istne piekło na ziemi. Wielebny posiada niezwykle przydatny tryb koncentracji; za tym określeniem ukrywa się znane z innych produkcji zwolnienie czasu. Bohater chowa pistolety do kabur, a następnie szybko je wyciąga. Akcja spowalnia, na ekranie pojawiają się dwa celowniki odpowiadające trzymanym w rękach rewolwerom. Dostajemy chwilę na to, by wycelować w przeciwników i oddać strzały. Po chwili upływ czasu przyspiesza do normalnej prędkości, a my oglądamy osuwających się na ziemię wrogów. Rozwiązanie to przydaje się szczególnie w niewielkich pomieszczeniach z większą grupą bandytów.