Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 10 lipca 2007, 10:07

autor: Bartosz Sidzina

Driver: Parallel Lines - recenzja gry

Driver odrodził się na nowo. Kolejna wielka wpadka, czy może godny konkurent Grand Theft Auto?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Driver. Na samą myśl o nim, dostaję drgawek. Bynajmniej nie chodzi tu o te pozytywne drgawki wywołane och-ami i ach-ami, ale o te, które w połączeniu z krzywym spojrzeniem dają do zrozumienia potencjalnemu nabywcy, by nie tykał pudełka nawet kijkiem. Pierwszy Driver był zarazem ostatnim, godnym polecenia tytułem z serii. Już nawet mniejsza o to, że z samochodu nie dało się wysiadać, ani nie było radyjka. Piękna grafika 3D w połączeniu z szybkimi pościgami zagwarantowały produkcji ogromny sukces. Kolejna część niestety nie zdobyła już tak wielkiego uznania. Śmiem nawet stwierdzić, że w tym momencie autorzy gry chwycili za łopaty i zaczęli kopać swój własny grób. Zdobywca tytułu „Największe rozczarowanie roku 2000” pojawił się jedynie na PlayStation oraz GameBoy Advance. Trzecia odsłona, według zapewnień studia, miała zrewolucjonizować rynek gier komputerowych i przywrócić serię na listy najlepiej sprzedających się tytułów, jednak 60 milionów dolarów oraz ogromna kampania reklamowa na wiele się nie zdały. Jedyną zaletą trójki była oprawa muzyczna. Niedopracowane sterowanie, przeciętna grafika, kiepski model jazdy oraz beznadziejna fabuła z głównym bohaterem na czele, kompletnie pogrążyły trzeciego Drivera.

Jak się okazuje, panowie z Reflections Interactive nie dali jeszcze za wygraną. W 2006 roku wydali czwartą część, zatytułowaną Parallel Lines. Zagościła ona jedynie na konsoli PlayStation 2. Hitem tego nie można było nazwać, ale i złego słowa powiedzieć też nie. Co prawda gra oceniona została przez media dosyć szorstko (~6/10), myślę jednak, że gdyby redaktorzy tak bardzo nie patrzyli na nią przez pryzmat Grand Theft Auto, niekwestionowanego lidera gier akcji, to spokojnie miałaby większe noty. W sumie każda kolejna część zbliża się coraz bardziej możliwościami do GTA, pamiętajmy jednak, że głównym założeniem serii są szybkie pościgi i efektowne kraksy, a nie gangsterska „róbta co chceta”. Obecnie mamy drugą połowę 2007 roku, a „czwórka” doczekała się konwersji na PeCeta.

Hej Bejbe! Wyskoczymy się gdzieś pogibać?

Historia opowiedziana w grze została podzielona na dwa epizody. Akcja pierwszej przenosi nas w lata siedemdziesiąte do Nowego Jorku. W tym okresie NY był istnym rajem na ziemi. Tak przynajmniej twierdzi nasz główny bohater, TK (The Kid). Niekończące się szalone imprezy, piękne dziewczyny, alkohol, no żyć nie umierać. Dlatego też, młodzieniec nie zastanawia się długo nad miejscem osiedlenia i mając zaledwie 18 lat, postanawia zawojować wielkie miasto. Pragnie zdobyć sławę i pieniądze wykorzystując przy tym swoje nadzwyczajne umiejętności prowadzenia czterech kółek. Szybko jednak się przekonuje, że w powiedzeniu „umiesz liczyć, licz na siebie” jest wiele prawdy i zamiast za kierownicę, trafia za kratki na 28 lat. Gdy je opuszcza, jest rok 2006, rozpoczyna się drugi epizod. Rozpoczyna się wielkie polowanie na zdrajców.

Programiści przygotowali dla nas 32 zróżnicowane misje. Oczywiście większość z nich dotyczy siedzenia za kierownicą, aczkolwiek znajdą się i takie, które będą wymagać od nas nieco strzeleckiego oka. Dodatkowo, miłą odskocznią od zadań głównych są misje poboczne. Jest ich 12 typów i każda z nich, daje nam możliwość zarobienia extra pieniążków oraz odblokowania bonusów. Wyścigi na torze, ściąganie długów czy zabójstwo na zlecenie to tylko niektóre z nich.

Na co nam pieniądze w Driverze? Ano wiadomo, by je przehuśtać! W każdym z warsztatów Ray’a możemy kolekcjonować samochody, tuningować je, a także reperować. System modyfikacji bardzo przypomniał mi pierwszą część Need for Speed: Underground. Dostępne są coraz to mocniejsze silniki, coraz to większe butle z Nitro, sportowe zawieszenia i hamulce, a także cała masa innych drobiazgów poprawiających osiągi na drodze. Możemy także swoje auto przemalować i ospojlerować. Na to wszystko niestety potrzebna jest kapusta. Dużo kapusty. W związku z tym, warto zabrać się albo za dodatkową pracę, albo za zbieranie ukrytych złotych gwiazdek rozmieszczonych po całej mapie. Za znalezienie pięćdziesięciu, wszystkie części samochodowe będą za friko.

Sztuczna inteligencja nie należy do mocnych atutów gry. Bardzo często mi się zdarzało, że podczas wyścigów przeciwnik, zamiast jechać do checkpointa, skręcał gdzieś w pola i jechał w zupełnie innym kierunku. Co do policji, bardzo przypomina ona tę naszą, polską – jak są potrzebni to nigdy ich nie ma, a jak ich nie chcemy, to pojawiają się znikąd. Niech tylko ktoś spróbuje pojechać pod prąd, czy nie daj Boże przejechać na czerwonym, to zaraz się przyczepią. Mimo to, zgubić pościg jest bardzo łatwo. Podczas wykonywania misji, nawet nie musimy zwracać na policję zbytniej uwagi, gdyż po kilkunastu sekundach po prostu dają sobie siana. Kolejnym bardzo dobrym przykładem na beznadziejną SI była misja, w której moim zadaniem było doprowadzenie policji do przemytników. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile musiałem się namęczyć, aby panowie policjanci łaskawie zaczęli mnie ścigać...

Mamo? Nie wrócę dziś raczej do domu na obiad...

Kwintesencją każdej samochodówki są pojazdy dostępne w grze. Liczy się nie tylko ich różnorodność, ale także liczba i jakość wykonania. Zacznijmy od tego, że pojazdów jest około 80, mniej więcej po 40 na każdy epizod gry. Mimo że w porównaniu z GTA liczba ta wygląda blado, to muszę przyznać, że samochody zostały bardzo dobrze przygotowane. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to... nazwy! Nareszcie autorzy gry postanowili nazwać pojazdy. Nieważne już, że są one zmyślone, ale przynajmniej postęp jako taki dał się zauważyć. Co więcej, samo przemieszczanie się dostępnymi środkami lokomocji dostarcza sporo przyjemności. Każdy z samochodów zachowuje się inaczej. Inaczej wchodzi w zakręt, inaczej hamuje, ma inną odporność na zniszczenia czy inną zwrotność. Dlatego też, nie ma mowy o wyrobieniu sobie uniwersalnej metody na jeżdżenie. Naprawdę, wielki plus za to.

Dodatkowym atutem jest zaimplementowany system zniszczeń. Blacha wygina się na wszystkie możliwe strony, maska podnosi do góry i urywa, opony przebijają, a szyby tłuką. Co więcej, byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, gdy podczas czołówki z policją, której towarzyszyło charakterystyczne prześwietlenie obrazu i zwolnienie tempa, urwało mi się przednie koło. Już nie wspominając, że zaraz po tym incydencie silnik zaczął się palić. Podczas ostrzału, na karoserii zostają ślady po nabojach. Nie powiem, efektownie to wygląda.

Skoro już przy zniszczeniach jesteśmy, to zapewne ci, co grali w „trójkę”, pamiętają misję, w której przyszło nam zasiąść za kierownicą pokaźnej ciężarówki. Rozpędzona potrafiła zmieść z powierzchni jezdni niemal każdy pojazd. No cóż, była w stanie przemieścić kilkutonowe żelastwo, ale nie mogła dać rady małemu krzaczkowi rosnącemu beztrosko przy drodze. Tym razem programiści postanowili naprawić ten karygodny bug. Można zniszczyć kontenery na śmieci, płoty, czy nawet większe ogrodzenia. Nowy system zniszczeń mogę śmiało rzucić na tę samą półkę z GTA, chociaż szkoda, że tylko to mogę tam rzucić...

Pokonując kolejną misję w latach siedemdziesiątych, nastąpił moment, który sprawił, że oczy mi się zaświeciły. Jak już wiecie, TK trafia za kratki na 28 lat. Gdy wychodzi na zewnątrz, daje się zauważyć ogromny postęp technologiczny. Chwila ta sprawiła, że Driver stał się dla mnie bardziej atrakcyjniejszy. Czułem się, jakbym odpalił kolejną część serii. I nie mówię tu tylko o nowiutkich furach, które tylko czekały, by je dosiąść, czy rodzajach broni o znacznie większej sile rażenia, ale o samym mieście i o życiu w nim. Czas dał się we znaki również samemu bohaterowi. Dzieciak stał się mężczyzną. Zmienił się nie tylko jego wygląd czy ubiór, ale i sposób poruszania się.

Będę jak Tomi Li Dżołns... w Ściganym!

Oprawa graficzna najnowszego Drivera przypadła mi do gustu. Co prawda nie wzbudziła u mnie podziwu, jednak niczego jej nie mogę zarzucić. Piękna architektura z dopracowanymi szczegółami, płynna i realistyczna animacja postaci, to tylko niektóre z zalet. Zresztą wystarczy spojrzeć na screeny czy filmiki prezentujące gameplay. Można w grze spotkać miejsca charakterystyczne dla Nowego Jorku (Time Square, Word Trade Center itp.). Na pochwałę, zasługują również specjalnie wyrenderowane filmiki, popychające fabułę do przodu. Musiałem porządnie zmęczyć oczy, by móc stwierdzić, że to tylko animacja, a nie prawdziwy film, zagrany przez aktorów. Muzyka w grze to także wielki plus. Jest po prostu wypasiona. W zależności od epizodu gry, usłyszymy rockowe utwory z lat siedemdziesiątych, lecz także współczesny hip-hop czy trance. Każdy znajdzie coś dla siebie. Zagrają dla nas m.in. Iggy Pop, Blondie, David Bowie, Funkadelic, Public Enemy oraz LCD Soundsystem.

Podsumowując, Driver Paralel Lines, to produkt nienajgorszy. Ba, nawet bym powiedział, że godny polecenia. Mimo kiepskiej SI i niesamowitej schematyczności misji, warto zagrać chociażby tylko po to, by się polansować fajnymi furami po ulicach NY. Gra posiada klimat. Panowie z Reflections Interactive wkońcu wyjrzeli ze swojej jaskini i skumali, że niezniszczalne krzaczki to przeżytek. I wzięli się ostro do roboty. Miejmy nadzieję, że kolejna część serii będzie jeszcze lepsza.

Bartosz „bartek” Sidzina

PLUSY:

  • świetna muzyka;
  • grafika;
  • system zniszczeń;
  • fizyka aut.

MINUSY:

  • beznadziejna sztuczna inteligencja;
  • schematyczność misji;
  • system celowania.
Driver: Parallel Lines - recenzja gry
Driver: Parallel Lines - recenzja gry

Recenzja gry

Driver odrodził się na nowo. Kolejna wielka wpadka, czy może godny konkurent Grand Theft Auto?

Recenzja gry Driver: Parallel Lines - co oferuje nowy kierowca?
Recenzja gry Driver: Parallel Lines - co oferuje nowy kierowca?

Recenzja gry

Driver jest z rodziną PlayStation od samego początku swojego istnienia i stanowi bez wątpienia jedną z wiodących marek gier, powiązanych z tą konsolą. Oto najnowsza odsłona serii.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.