Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 16 marca 2007, 14:02

autor: Michał Basta

Code of Honor: Francuska Legia Cudzoziemska - recenzja gry - Strona 2

Gra pochodząca ze stajni City Interactive jest chyba pierwszą pozycją (przynajmniej ja innej nie kojarzę), traktującą o Legii Cudzoziemskiej. Szkoda tylko, że potencjał, jaki oferowało wybrane przez twórców zagadnienie, nie zostało w pełni wykorzystane.

Głównym trybem rozgrywki jest pustynna kampania. W jej trakcie natkniemy się na szereg w miarę zróżnicowanych zadań. Oprócz standardowych w postaci wysadzenia w powietrze tajnego ośrodka rebeliantów, tudzież wystrzelania wszystkich wrogów na mapie, będziemy także chronić bazę przed falami przeciwników oraz jeździć po pustynnych wydmach jako strzelec opancerzonego pojazdu. Jakichś większych ekstrawagancji trudno się tutaj dopatrzyć, ale lepsze to niż powtarzanie w kółko jednego schematu. Bolączką może być natomiast liczba misji. Twórcy przygotowali osiem niezbyt długich zadań. Przejście jednego z nich zabiera średnio około pół godziny, co przy braku multiplayera nie jest liczbą powalającą.

Oddawaj strzelbę, tobie już się nie przyda.

Całkiem nieźle prezentuje się dostępny w grze arsenał. Oprócz zupełnie nieprzydatnego noża, którego nie wykorzystałem ani razu, dostępne są także pistolet, strzelba, kilka rodzajów karabinów (w tym wykorzystywany w Legii Cudzoziemskiej Famas i oczywiście nieśmiertelny Kałasznikow), wyrzutnie rakiet, snajperki i granaty. Z powodu typowo zręcznościowego charakteru rozgrywki całe to żelastwo nasz bohater może bez żadnych ograniczeń dźwigać na swoich plecach. Trochę to zastanawiające, jeśli weźmie się pod uwagę, że autorzy dodali taki szczegół jak pasek zmęczenia, uaktywniający się w czasie biegu. Do broni nie można się generalnie przyczepić. W sumie jedyna maszynka, której nie używałem, to była strzelba, co wynika z tego, że walk w budynkach jest jak na lekarstwo.

W trakcie naszej przygody będziemy musieli bezustannie zmagać się ze wszędobylskim piachem. Gdzie nie spojrzymy tam pustynia. Taki monotonny krajobraz, utrzymujący się przez wszystkie misje, zaczyna z czasem nudzić, ale cóż poradzić, skoro walczymy w Afryce. Na szczęście dość często odwiedzamy również wszelkiego rodzaju obozy, lotniska oraz twierdze przeciwników. Nie są to wprawdzie architektoniczne cuda (budynki są dość proste i składają się co najwyżej z kilku pomieszczeń), ale miło sobie od czasu do czasu postrzelać do wrogów w zamkniętym pokoju.

Trochę gorzej sprawa wygląda z tym, do kogo strzelamy. Przeciwnicy są zrobieni na jedno kopyto, a co najgorsze ich zachowanie jest nieprzewidywalne (w negatywnym znaczeniu tego słowa). Raz wypatrują cię z daleka i próbują zabić, jednocześnie chowając się za przeszkodami, natomiast innym razem jak barany idą wprost pod lufę lub nie dostrzegają cię z kilku metrów, pomimo tego że stoisz na wprost nich. Trochę lepiej prezentują się snajperzy. Jeśli nie dostrzeżemy ich w porę, to po kilku chwilach możemy leżeć w kałuży krwi. Generalnie sztuczna inteligencja stoi na średnim poziomie i wymaga sporej liczby poprawek. Podobnie jest z wrogimi pojazdami. O ile wozy bojowe mogą swoimi karabinami napsuć sporo krwi, o tyle śmigłowce są praktycznie niegroźne. W jednej z misji należało przy pomocy wyrzutni rakiet strącić ich ponad dziesięć. Zadanie to wykonałem za pierwszym razem, przy czym żadna z latających maszyn nie oddała do mnie ani jednego strzału.