Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 21 marca 2007, 12:46

autor: Marcin Terelak

UFO: Afterlight - Bitwa o Marsa - recenzja gry - Strona 2

Po latach dreptania śladami Enemy Unknown, Altar stworzył coś, co jest nową jakością. Trzecia część sagi to nie tylko zupełnie inny świat, ale i garść interesujących pomysłów.

Ten system to dar od dowództwa. Jego pierwszą wersję wdrożono przy okazji projektu „Aftermath”. My dostaliśmy tę z projektu „Aftershock”. Zasady działania obu wersji są praktycznie takie same. Nasz szef siedzi sobie w swoim gabinecie przed wielką holograficzną mapą całego czerwonego globu. Może z jej poziomu wysyłać ludzi na misje, do odwiertów i budowy obiektów na powierzchni planety. Ma też bezpośrednie linie do laboratorium, kwater komandosów, warsztatów technicznych, kwatermistrza, działów statystycznych i tak dalej. Dzięki tym połączeniom jak i samej mapie dużo łatwiej jest mu ogarnąć wszystko to, co aktualnie się dzieje.

Jego robota nie należy do lekkich. Nie dość, że musi zarządzać rozbudową całej bazy to i dbać o stały dopływ surowców. Pozyskujemy je z powierzchni planety. Dbają o to technicy przydzieleni do pracy poza bazą. Ich robota jest nie tylko trudna, ale i równie niebezpieczna jak nasze akcje. Na początku robią odwiert. Jeśli dotrą do złoża, to druga ekipa rusza wozem konstrukcyjnym i stawia kopalnię. Dostawy są załatwiane automatycznie, więc chociaż z tym nie ma problemów.

Ogólnie rzecz biorąc cały ten interfejs to bardzo przydatna sprawa. Szef skarży się tylko na to, że brak mu kilku ergonomicznych funkcji. Nie wie na przykład, na ile starczy nam wody, którą ciągniemy z północnego bieguna Marsa. Nie ma też pojęcia, jak szybko nasi jajogłowi opracują jakąś technologię. Niby drobiazgi, a jednak trochę wkurzające.

Tak sobie myślę, że gdyby te nasze mądrale ruszyły trochę głowami nad czymś praktycznym, to wszystkim żyłoby się lepiej. No dobra. Przesadziłam. Oni też ciężko pracują. Jest ich tylko kilkoro, a technologii do opracowania mnóstwo. Ziemia obiecała przesłać nam gotowe rozwiązania naukowe przystosowane do warunków na Marsie. Jedyne, co mieliśmy zrobić, to wysłać wytyczne i czekać na odpowiedź. Cóż, na to już raczej nie możemy liczyć.

W zasadzie najlżej mają u nas chyba technicy. Też nie jest ich zbyt wielu i często muszą grzebać w tych swoich przewodzikach dniami i nocami, ale oni przynajmniej są bezpieczni. W końcu to my testujemy na sobie to, co zmontują!

Jak na razie mamy szczęście. Jeszcze nikogo z moich ludzi nie zabił karabin strzelający kolbą albo coś równie idiotycznego. Jeśli chodzi o sprzęt to jest całkiem dobrze. Oczywiście hałd amunicji nie mamy, ale nasi „naukowi” i „techniczni” dwoją się i troją, by było czym walczyć.

Walki jest natomiast ogrom. W zasadzie to i ona jest na głowie szefa. To jeden z modułów jego interfejsu. Może dzięki niemu wydawać nam polecenia, a naszym zadaniem jest je wykonać i przeżyć. Żebyście sobie nie myśleli. Ja też mam coś do powiedzenia! No... chyba, że szef użyje tego swojego gadżetu do zatrzymania czasu.

Tutaj na Marsie jesteśmy komandosami, ale na Ziemi rozwaliłby nas zapewne byle żołdak. Przez kawał czasu w hibernacji mamy problem nawet z klękaniem i biegiem. Gdyby nie specjalne szkolenia, to trudno byłoby nam przeżyć chociaż jedną misję. Na swoje szczęście nie mamy problemów z tym, co trenowaliśmy długie miesiące. Musimy co prawda uczyć się od nowa, ale nauka idzie sprawnie i szybko przypominamy sobie komandoski fach. Zresztą nawet głupek by się nauczył, jak odpowiednio strzelić do wroga po sprzątnięciu dwudziestego. No nie? Generalnie po prostu walimy do wroga ze wszystkiego co mamy, aż padnie. Nie zawsze jest to jednak dobre rozwiązanie. Szczególnie dla kwatermistrza, który dba o to, byśmy dostali swój przydział amunicji na każdą z misji. Na szczęście nasi „fartuchowi” opracowują dla nas szkolenia nie tylko wojskowe i fizyczne, ale i anatomiczne. Dzięki nim możemy szybciej zabić to, co próbuje zabić nas. Cóż. Jak to mówili na Ziemi: „nieustannie podnosimy swoje kwalifikacje w celu zadowolenia klientów”.