Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 19 marca 2007, 12:47

autor: Łukasz Malik

Resident Evil 4 - recenzja gry na PC - Strona 3

Fable i Jade Empire pokazały, jak należy przenosić gry z konsoli i szkoda, że Capcom wynajął do pracy tych samych partaczy co w wypadku Onimushy i Devil May Cry.

Konwersja na szczęście nie zmieniła jednego, Resident Evil 4 to kawał świetnej gry akcji, nawet mimo nieco sztampowej fabuły i odejścia od klimatu survial-horroru bardziej w stronę gatunku action-adventure. Klimat zagrożenia i suspensu towarzyszy nam jedynie na początku zabawy. Wcielamy się w Leona znanego z drugiej części gry. Trafiamy do zabitej dechami wiochy gdzieś w Hiszpanii, która pełna jest niezbyt przychylnie do nas nastawionych mieszkańców, którzy tylko z pozoru przypominają znanych nam z poprzednich odsłon zombie. Ganados są bardziej inteligentni, potrafią się ze sobą komunikować i przynajmniej z pozoru wiodą normalne życie. Z zombiakami mają za to jedną wspólną cechę – mają zawsze ochotę, aby zjeść nasz mózg. Oczywiście cała historia ma drugie dno, które musimy odkryć. Nawet jak zorientujemy się, że już wielokrotnie wcielaliśmy się jakiegoś młodego cwaniaka po przejściach i musimy powstrzymać napalonego na władzę nad światem psychola, to nie przeszkadza nam to dobrze się bawić. Trochę szkoda, że pod koniec gry towarzyszyć nam będą akcje bardziej znane z Rambo niż z rasowych horrorów, w których walczymy bardziej z własnym strachem niż z hordami uzbrojonych w karabiny maszynowe przeciwników. Dlatego słowa survival-horror raczej już do czwartej odsłony średnio pasują, zżera mnie ciekawość, w jakim kierunku pójdą autorzy w piątej części.

Lord Saddler – jak nietrudno się domyślić, to główny zły w czwartym Residencie.

Najfajniejsze jest jednak to, że Resident Evil 4 pełny jest niespodzianek, od małych po naprawdę duże. Walka z wrogami doprowadzona została niemal do perfekcji. W przypadku gdy idzie na nas psychopata z siekierą, możemy strzelić mu w rękę, żeby wytrącić mu tę zabawkę. Jeżeli jednak siekiera leci już w kierunku naszej głowy, mamy możliwość jej ustrzelenia w locie. Gdy wróg jest już pozbawiony broni, strzelamy mu w nogę, podbiegamy do niego i kopiemy go z półobrotu niczym Chuck Norris. Możemy z tym samym kolesiem pobawić się w kotka u myszkę i uciec mu po drabinie. Gdy zacznie po niej wychodzić, my ją skopiemy, jak już spadnie, z łatwością go zastrzelimy, a jeśli pozwolimy mu wejść wyżej, to po postu poderżniemy mu gardło, gdy będzie już u szczytu drabiny. Możemy poczekać też, jak już będzie przy nas i po prostu kopnąć go tak, by spadł z wysokości. Nie napisałem oczywiście, ze możemy facetowi po prostu odstrzelić głowę, ale to chyba oczywiste i zbyt trywialne, skoro twórcy przygotowali tyle możliwości unicestwienia Ganados i całego innego plugastwa, które spotkamy w trakcie zabawy.