Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 9 maja 2001, 11:39

autor: Andrzej Zygmański

Giants: Obywatel Kabuto - recenzja gry

Długo przyszło nam czekać na Giants: Citizen Kabuto. Gra, która miała wstrząsnąć światem, w końcu zagościła na naszych komputerach. Trzeba przyznać, że zrobiła niezatarte wrażenie nie tylko na mnie...

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Niektóre gry maja to do siebie, że rodzą się w strasznych bólach. Autorzy karmią niecierpliwych graczy obietnicami wielkości, jednocześnie przesuwają datę premiery w nieskończoność. Przyczyna tego jest prozaiczna. Nie wystarczy już dobry pomysł, trzeba go także odpowiednio ubrać. A to wymaga umiejętności i czasu. Zdarza się jednak, że autorzy zbyt skupiają się na swoich produktach i tracą kontakt z postępującą rzeczywistością. Z tego właśnie powodu kilka potencjalnych przebojów okazało się mniejszą lub większą klapą. Przykładów nie trzeba daleko szukać: od niechlubnej Daikatany, na której połamał sobie zęby sam John Romero, po Preya, który w ogóle nie ujrzał światła dziennego. Na szczęście są pozycje udowadniające, że czasami opłaca się uzbroić w cierpliwość, a mandat wystawiony przez graczy zostanie wykorzystany w 100 procentach. Do tej grupy możemy zaliczyć opisywany Giants: Obywatel Kabuto.

Opłacało się. Tym jednym słowem można określić miesiące oczekiwań i tydzień dynamicznej gry w najnowszą produkcję ze stajni Planet Moon. Godziny spędzone przed monitorem nie były czasem straconym. Niewątpliwie autorzy tworząc grę odczuwali twórczą radość i potrafili ją przekazać grającemu. Widać także, że nie poszli na łatwiznę: „Giants: Obywatel Kabuto” to świeże podejście do otartych już przecież w wielu wcześniejszych grach schematów, równocześnie pokazujące, że gra typu TPP nie musi przypominać kolejnego klonu Tomb Raidera.

Autorzy doskonale rozumieją, że dla gracza najważniejsza jest historia, w której sam uczestniczy. Dlatego wcześniejsze i późniejsze dzieje są tutaj mało ważne. Liczy się przygoda, którą tworzymy. A w jej powstanie panowie z Planet Moon dali z siebie wszystko. Zacznijmy jednak od początku.

Jeżeli ktoś nie śledził informacji prasowych, to spieszę z krótkim wyjaśnieniem. Giants, to strzelanka z „trzeciej osoby”, najbardziej przypominająca klasykę gatunku, jakim jest MDK, dodatkowo urozmaiconą elementami zręcznościowymi i strategii. Razem z trójką głównych bohaterów: Kosmicznym zdobywcą Bazem, piękną Delphi i potężnym Kabuto, stajemy do walki w obronie uciśnionego ludu Smarties przed armią mrocznej królowej Soppho. Brzmi na oklepaną opowieść, ale pośród dziesiątek podobnych produkcji, zdecydowanie wyróżnia się grafiką oraz olbrzymią miodnością i „filmową” fabułą. Czyli elementami charakteryzującymi przebój. A jak te trzy magiczne słowa wyglądają w praktyce?

Przede wszystkim historia, która nie pozwala oderwać się od monitora. Nazwałem ją filmową nie tylko ze względu na formę przerywników pomiędzy misjami, z obowiązkowymi czarnymi pasami i panoramicznym widokiem, ale głównie z powodu treści i sposobu jej przedstawienia. Twórcy nie odkrywają przed nami wszystkich kart, stopniują akcję, by potem dynamicznie rzucić nas w wir zaskakujących wydarzeń. Zresztą nie tylko nas. Sytuacja trochę przerasta jednego z naszych bohaterów, dla którego miejsce akcji miało być jedynie przystankiem w drodze na Majorkę (planetę, nie wyspę:))).

Cała historia została sprawnie podzielona na kilkanaście rozdziałów, w których nasi podopieczni będą musieli wykazać się szybkością i celnym okiem. Znakomicie są zrealizowane przerywniki filmowe, oczywiście generowane poprzez engine gry. Zbliżenia kamery, mimika twarzy komputerowych aktorów - wszystko to wspaniałe, ale i tak blednie w cieniu niesamowitych dialogów, pełnych powalającego na kolana humoru. Ich autor powinien dostać komputerowego oskara za scenariusz. Dodatkowo głosy postaci, ich akcent i tonacja głosu pasują idealnie do wygłaszanych kwestii. Z ręką na sercu muszę się przyznać, że dawno się tak nie ubawiłem. Szczególnie motyw z samurajem Yanem i Delphi, kiedy ten pierwszy przyznaje się do ojcostwa, należy do perełek w całej grze.

Oczywiście dla nas, graczy, najważniejsza jest sama akcja. Tutaj także Giants nie zawodzi. W jednej chwili możemy spokojnie oglądać widoki, by za chwilę wpaść w ogień walki. Czasami, otoczeni przez wyskakujących spod ziemi Ripperów, możemy poczuć się jak żołnierze kosmosu, dziko plując ołowiem na wszystko dookoła. Grając Meccami (do nich należy Baz) dysponujemy prawdziwym arsenałem ciężkiej broni, a takie nowinki techniczne jak osobista tarcza, czy super bomba, nie są im obce. Wcielenie się w Mecca jest najprzyjemniejsze dla weteranów MDK i MDK 2, gdyż poczują się jak u siebie w domu. Ich dodatkowym atutem jest działanie w grupie, zwiększające siłę argumentów.

Trochę inaczej prowadzi się kolejną postać, czyli Delphi. Posługuje się ona bardziej finezyjną bronią, jak różnego rodzaju łuki oraz podręczny miecz. Nie znaczy to, że jest słabsza - wręcz przeciwnie. Dzięki magicznym umiejętnościom potrafi rozprawić się z przeciwnikami na wiele niekonwencjonalnych sposobów. Niestety Delphi jest jedyna w swoim rodzaju, więc nie uraczymy widoku innych przedstawicielek płci pięknej po naszej stronie.

Granie tymi postaciami nie sprowadza się jedynie do rozwałki. Od czasu do czasu jesteśmy zmuszeni do wybudowania bazy na wzór tej z gier typu Real Time Strategy. Oczywiście odbywa się to w dużym uproszczeniu, ale podstawowe zasady pozostają niezmienione: zgromadzenie siły roboczej (Smarties), wyżywienie jej, obrona i końcowy atak na główną ostoję przeciwnika. W dodatku autorzy postanowili urozmaicić rozgrywkę wprowadzając w kilku etapach..... wyścigi. Zgadza się, ponętna Delphi kilka razy wskakuje na wodny skuter i staje w zawody z najlepszymi zawodnikami Sea Reapersów. Muszę przyznać, że ten element gry zrobił na mnie ogromne wrażenie. Trasy są znakomicie przygotowane, zarówno pod względem graficznym, jak i „konstrukcyjnym”, a ściganie się przynosi wiele frajdy. Czuć wyraźnie ducha SW:Pod Racers. Nie zdziwiłbym się, gdyby w najbliższym czasie pojawił się na rynku Giants: Races.

Zupełnym przeciwieństwem Mecców i Delphi jest bohater ostatnich akcji, czyli Kabuto. To potężna kilkudziesięciometrowa bestia, której przewaga leży w brutalnej sile ciała. Można zapomnieć o szybkości charakteryzującej wcześniejsze postaci oraz elemencie zaskoczenia. Co więcej, Kabuto ma do dyspozycji głównie ręce i nogi, więc może działać jedynie z bliskiej odległości. Oczywiście wielkość ma swoje bezsprzeczne zalety: jesteśmy o wiele bardziej odporni, możemy beztrosko konsumować biegających dookoła przeciwników, a budynki nie są dla nas przeszkodą. Niestety, misje Kabuto należą do najtrudniejszych i częściej przyjdzie nam uciekać niż walczyć.

Olbrzymie brawa należą się za prostotę i przejrzystość stawianych przed nami zadań. Człowiek ma czerpać przyjemność z gry, a nie łamać sobie głowę nad tym, co autor miał na myśli. Tutaj cel jest prosty i zrozumiały, a dodatkowo program wspiera nas kilkoma cennymi radami pomocnymi w danej planszy. Dzięki przejrzystej mapie trudno się zgubić a łatwo odnaleźć cel. Zazwyczaj bowiem nie on, ale sposób jego osiągnięcia jest problemem. Właśnie w tym miejscu Giants pokazuje pazury. Zapomnijmy o zamkniętych korytarzach - cała akcja gry rozgrywa się na otwartych przestrzeniach, dających graczowi szerokie pole do działania. Wyobraźmy sobie sytuację, że musimy wyeliminować koszary przeciwnika. Można to zrobić tradycyjnie, na Rambo, albo umiejscowić się na wzgórzu i za pomocą snajperki, z daleka, uporać się z problemem. Kiedy indziej przeskakujemy nad przepaścią i eliminujemy bezradnych Sea Reapersów na drugim brzegu. Czasami uda się nawet ominąć grupę wrogów, po prostu ich opływając. Możliwości jest wiele a wszystko zależy od wyobraźni gracza.

Program potrafi także wyzwolić w nas chorą radość zabijania – nie ma to jak poznęcać się nad bezbronnym stadem uciekających w popłochu Vimpów ;).

Kilka słów należy się naszym przeciwnikom. Giants nie rozpieszcza nas zbyt w tej kwestii. Przez większość czasu będziemy eliminować dwa rodzaje pająkowatych Ripperów oraz różniących się uzbrojeniem Sea Reaperów. Ich siłą jest ilość, rzadziej jakość. Prawdziwym wyzwaniem są dopiero Evil Reaperzy – szybkie, zabójcze, znakomicie posługujące się magią. Szkoda tylko, że głównie mamy z nimi do czynienia pod koniec zabawy. Spotkamy jeszcze kilka innych gatunków, ale to margines - można było bardziej się postarać.

Również kwestia inteligencji przeciwników pozostawia wiele do życzenia. Nawet w uaktualnionej wersji, w którą grałem (1.1) zdarzało się szwankować algorytmom AI. Zazwyczaj wróg od razu reagował na mój widok lub atak, lecz zdarzały się sytuacje, kiedy po kolei eliminowałem snajperów, a ich koledzy nawet nie raczyli się ruszyć. Szczytem była sytuacja, kiedy stanąłem przed wejściem do koszar, a wychodzący żołnierze w ogóle nie zwracali na mnie uwagi. Pozostaje liczyć na kolejną, poprawiającą te błędy łatkę.

No, ale koniec tych narzekań. Pora na przysłowiową beczkę miodu.

To bez wątpienia oprawa wizualna, zapierająca na każdym kroku dech w piersiach. Refleksy świetlne, którymi raczy nas program, można uznać za mistrzostwo świata. Podobne wrażenie odniosłem kilka lat temu grając w Unreal. Wtedy najbardziej zachwyciła mnie nie grafika modeli, czy otoczenia, ale widok nieba. Te wielowarstwowe chmury i przebijające się przez nie słońce wyraźnie kontrastowały z wcześniejszymi, prymitywnymi teksturami i światełkami udającymi gwiazdy. W Giants podobne wrażenie mamy patrząc na efekty świetlne rzucane przez słońce. Jest to coś niesamowitego. W zależności od naszej pozycji zmienia się natężenie promieni – jeżeli staniemy za wzniesieniem dostrzegamy płynne przejście z jasności w ciemność. Widok słońca chowającego się za burzowymi chmurami lub horyzontem zachwyca realnością zjawiska i pozostawia niezatarte wrażenie. Również pozostałe elementy graficzne są zrobione na najwyższym poziomie. Jak już wcześniej wspomniałem, wszystkie misje odbywają się na otwartych przestrzeniach. Bogactwo szczegółów otoczenia atakuje nas na każdym kroku, a realizmu dodają takie elementy, jak poruszające się w rytm wiatru palmy, czy krążące po nieboskłonie monstrualne ptaki. Samych lokacji (wysp) mamy kilka rodzajów: począwszy od dżungli po najbardziej zapadającą w pamięci skalną wyspę Kabuto. Więc na różnorodność widoków nie można narzekać.

Również modele budowli, chociaż nie uświadczymy ich zbyt wiele, prezentują wysoki stopień wykonania, a czasami sztuki architektonicznej, czego przykładem może być monumentalna forteca Sea Reapersów.

Duże brawa należą się za modele i animację bohaterów, w które przyjdzie nam się wcielić. Znakomicie oddają ich charakter: Mecc to twardy, nerwowy gość z trochę przerysowaną, małą główką, Delphi łączy w sobie grację i siłę, a Kabuto to chodzący taran, na wszystko patrzący z góry :). Wiele radości przynosi obserwowanie towarzyszących nam w misjach Smarties. Potrafią wesoło podrygiwać, kiedy transportujemy jednego z nich na plecach, jak i spokojnie obserwować z książką w ręku nasze batalie z wrogiem.

Również strona dźwiękowa nie pozostaje w tyle za graficzną. Cały czas towarzyszy nam dynamicznie zmieniająca się muzyka, monumentalna, czasami straszna, kiedy indziej podrywająca do walki. Sprawne ucho uchwyci motywy muzyczne z takiej klasyki jak Gwiezdne Wojny Lucasa, czy Diuna Lyncha. Również efekty dźwiękowe stoją na wysokim poziomie. Towarzyszące nam odgłosy dżungli, wesołe komentarze Smarties, czy ryki Kabuto tworzą specyficzny klimat.

Końcowa ocena „Giants: Citizen Kabuto” nie może być inna. Autorzy stanęli na wysokości zadania dostarczając graczowi produkt najwyższej klasy, gwarantując mu ponad 50 misji świetnej zabawy. Doświadczymy w nich wielkiej przygody, poznamy smak miłości a także brutalności otaczającego nas świata. A wszystko podane w groteskowy i pełen humoru sposób.

Oczywiście nie ma róży bez kolców. Oprócz wymienionych wcześniej minusów, można także doczepić się braku opcji save w dowolnym miejscu rozgrywki (na szczęście poziomy nie są zbyt długie), czy monotonności misji, w których budujemy bazę (praktycznie nie różnią się między sobą). Jednak najbardziej panowie z Planet Moon zawalili sprawę z Kabuto. Wielu graczy właśnie dla tej wspaniałej i potężnej postaci skusi się zagrać w Giants-ów. Niestety, tylko przez parę pierwszych misji możemy poszaleć po planszy i rozkoszować się swoją siłą. Potem poziom trudności został tak wyśrubowany, że dla pomyślnego ukończenia większości etapów, konieczne jest ślepe przedzieranie się do celu misji. Wątpię, czy ktoś będzie miał na tyle samozaparcia, żeby na ostatniej wyspie stawać do walki.

Jakkolwiek nie zamazuje to pozytywnego obrazu całości. To pewny kandydat do najlepszych gier tego roku. A o klasie i elastyczności enginu graficznego niech świadczy fakt, że ulepszona wersja gry będzie pokazywać możliwości najnowszego dziecka nvidii, czyli GeForce’a 3.

Zdecydowanie polecam i niecierpliwie czekam na drugą część, jeszcze lepszą i jeszcze zabawniejszą.

Andrzej „Gorim” Zygmański

Giants: Obywatel Kabuto - wersja PL
Giants: Obywatel Kabuto - wersja PL

Recenzja gry

Tekst ten jest kontynuacją recenzji Giants: Citizen Kabuto zamieszczonej 9 maja 2001 na stronach naszego serwisu, a dotyczy polskiej wersji tej gry.

Giants: Obywatel Kabuto - recenzja gry
Giants: Obywatel Kabuto - recenzja gry

Recenzja gry

Długo przyszło nam czekać na Giants: Citizen Kabuto. Gra, która miała wstrząsnąć światem, w końcu zagościła na naszych komputerach. Trzeba przyznać, że zrobiła niezatarte wrażenie nie tylko na mnie...

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.