Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 26 lutego 2007, 16:59

autor: Paweł Surowiec

Battlestations: Midway - recenzja gry - Strona 3

Niezapowiedziana wizyta japońskich samolotów w bazie amerykańskiej marynarki wojennej w Pearl Harbor odbyła się rankiem 7 grudnia 1941. Każdy, kto nie spał na lekcjach historii, powinien kojarzyć piekło, jakie się tam wówczas rozpętało...

A jak wygląda sama bitwa, gdy już do niej dojdzie? Ach, miodnie, wam powiem. Wszystko tutaj toczy się w wartkim i żywym tempie, nie pozwalając ani przez moment się nudzić. Czasami może nawet aż nadto dynamicznie – niekiedy za mało tu strategii a więcej zręcznościowego klikania i we znaki daje się anachroniczny brak opcji dla zgredów czyli aktywnej pauzy. Widzimy lecące w stronę naszego spokojnie sobie płynącego związku taktycznego formację nieprzyjacielskich samolotów? Natychmiast wyrzucamy z naszego lotniskowca własne myśliwce, by je przechwyciły. Domyślamy się, iż wrogie maszyny z czegoś wystartowały i posłany na zwiad okręt podwodny potwierdza te przypuszczenia, odkrywając japoński lotniskowiec w eskorcie niszczycieli. Te ostatnie próbują zatopić dzielnych podwodniaków, obrzucając ich bombami głębinowymi, ale same szybko zamieniają się w dymiące wraki, ostrzelane potężnymi działami naszego pancernika wkraczającego właśnie do akcji. Oponent jednak też ma na stanie podobne monstra i chętnie je wykorzystuje, zadając dotkliwe rany. To pora, by znowu użyć przeciw niemu samolotów, tym razem torpedowych i bombowców nurkujących. A może zadać śmiertelny cios ową łodzią podwodną, rozpruwając burtę potwora celną salwą torped? Pomysł, albo nawet kilka, na finałowe cięcie zawsze się w tej grze znajdzie.

Przesyłka – kubańskie cygara dla kapitana – dostarczona!

W każdej chwili można przeskoczyć do wybranego okrętu lub samolotu, by samemu poprowadzić atak. Przesadnego realizmu się nie spodziewajcie jednak po tym aspekcie rozgrywki. Salwy artyleryjskie tu się oddaje odkładając stosowną poprawkę „na oko”, torpedy odpala „pi razy drzwi” – bez zbędnych i nudnych obliczeń. Model lotu samolotów jest zręcznościowy: ani podwozia nie wypuścimy/wciągniemy chociażby, ani klap. Lotniskowca nie trzeba ustawiać pod wiatr, by wyrzucić samoloty w powietrze, a wszelkie uszkodzenia pływających „żelazek” naprawiane są przez dzielną załogę w mgnieniu oka. Trochę żal więc, że długiej walki o utrzymanie ciężko uszkodzonego okrętu na wodzie, jakiej w rzeczywistości doświadczyli np. marynarze z lotniskowca Yorktown, nie przeżyjemy, ale co tam... Dodać jeszcze mogę – odnośnie realizmu historycznego –że jeśli blisko rejonu działań w danej misji znajdował się w rzeczywistości jakiś potężny okręt wojenny wroga, którego udział w szykującej się bitwie był możliwy, to go się tutaj spodziewajcie. W końcu efektowna batalia jest jak dramat antyczny i musi mieć przecież swoich aktorów.