autor: Maciej Stępnikowski
Twierdza Legendy - recenzja gry
Ekonomiczno-wojenna symulacja średniowiecznego zamku powraca w dodatku ze świetną fabułą! Tyle, że ta twierdza została nieźle przebudowana i nie jest już taka sama – stała się wojenno-ekonomiczną grą. Czy jej to wyszło na dobre?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Do fanów serii
Na wstępie muszę zwrócić się do graczy, którzy mieli kontakt z poprzednimi częściami, a szczególnie z ostatnią: Twierdzą 2 – wielkich zmian tutaj nie uświadczycie. W pewnym momencie nawet wrednie zastanawiałem się, czy jest to sequel, taki duży dodatek, remake z nową fabułą czy może nawet olbrzymi „patch” do Twierdzy 2? Ale nie będę demonizował. Faktem jest, że Twierdza: Legendy do Twierdzy 2 ma się podobnie jak Twierdza: Krzyżowiec do Twierdzy. Ale przecież niewielkie zmiany nie muszą być wadą... No chyba, że są krokiem w tył. Ale o tym później.
„Witaj mój Panie”
Twierdza: Legendy wita nas trzydziestosekundowym, tandetnym, nic nie prezentującym intrem – ot romantyczna historia o biednym chłopaku, który wyciągnął miecz ze skały, wszyscy upadli przed nim na kolana i żyli długo i szczęśliwie. Później jest już zdecydowanie lepiej. Menu główne jest czymś co wręcz zwala z krzesła! Tak, tak, czemu nie zwrócić uwagi na smaczek w postaci zielonego smoka ryczącego w momencie pojawienia się na ekranie, dzierżącego pod swoją wielką łapą magiczną kulę? W zimową noc, przy zgaszonym świetle ryk na moim wysłużonym 4.1 (przy zbyt głośno ustawionych głośnikach) silnie dał do zrozumienia, w jaki świat wkraczam.
Oferta samej gry jest bogata. Trzy frakcje, z których każda ma swoją kampanię składającą się z kilkunastu misji. Główną kampanią jest historia legendarnego Króla Artura, zamku Camelot (który w jednej misji budujemy), rycerzy Okrągłego Stołu i Świętego Graala. Pozostałe dwie kampanie, uboższe fabularnie, przenoszą gracza w śnieżny świat nordyckiej mitologii oraz w mroczne zakamarki świata rządzonego przez Vlada Drakulę. Napomknę, iż prawie wszystkie misje nie odbiegają od schematu typowych RTS-ów – albo posiadamy grupkę wojska i musimy wykonać pewne zadanie, albo posiadamy możliwość rozbudowy, co czynimy, a następnie niszczymy wroga. Same zadania w większości są interesujące, chociaż zdarzają się też typowo płytkie historie. Ale nie przesadzajmy z narzekaniem, fabuła nie jest słabą stroną gry, plasuje się ona raczej w plusach.
Dla jednego gracza dostępne są także tryby m.in. Szlak Legend i Pojedyncza Potyczka. Do tego wszystkiego multiplayer (o którym piszę dalej). Po prostu jest w czym wybierać. Oczywiście jest pewne „ale”, moim zdaniem bardzo duże „ALE”... W grze brakuje znanego z przeszłości trybu swobodnego budowania. To mapa bez wrogów polegająca jedynie na zbudowaniu olbrzymiej twierdzy dla samych efektów estetycznych oraz satysfakcji.