Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 15 stycznia 2007, 12:53

autor: Krzysztof Gonciarz

The Legend of Zelda: Twilight Princess - recenzja gry - Strona 4

Gdyby najnowsza Zelda miała oprawę audiowizualną godną swoich czasów, ani chybi dostałaby notę co najmniej 99%. Oto podręcznik dla tych, którzy poszukują definicji słowa „grywalność”.

Największym problemem Twilight Princess jest oczywiście oprawa audiowizualna, prezentująca poziom właściwy poprzedniej konsoli Nintendo. Nie znaczy to, że gra jest brzydka – wręcz przeciwnie, sprzedaje nam cudowny, baśniowy klimat o nieprzeciętnym wysmakowaniu. Szkoda tylko, że w obliczu ograniczeń sprzętowych nie zdecydowano się pójść w stronę bardziej artystyczną (vide Okami). Pewnym przebłyskiem jest graficzny styl obszarów pochłoniętych przez Twilight, w tym przeciwników jakby żywcem wyciągniętych z ICO, wydających do tego kosmicznie wkręcające dźwięki. Trzeba się do tego wszystkiego przyzwyczaić i nie wolno się zniechęcić po kilku pierwszych chwilach od odpalenia płytki (czego zresztą do pewnego stopnia dopuściliśmy się z kolegami, gdy w dniu premiery odpaliliśmy tę grę w redakcji). W kwestii dźwięku główną bolączką jest brak voice-overów, dość denerwujący swą archaicznością. Już nawet wprowadzenie jakiegoś udziwnionego, bełkoczącego, wewnętrznego języka Hyrule byłoby lepszą opcją, niż uczynienie gry praktycznie głuchą. Są co prawda drobne promyczki nadziei (Midna „gada” nawet dość dużo), ale większość dialogów pozbawiona jest jakiegokolwiek wsparcia dźwiękowego. Smutno mi, smutno jak cholera, że Picia wyleciał z Big Brothera. A muzyka? Coś tam sobie plumka na dźwiękach MIDI i usilnie broni się przed wpadnięciem w ucho. Bida no, ja wiem, że Zeldy są produkcjami zupełnie wyrwanymi z gierczanej osi czasu, ale bez przesady, szanujmy się nawzajem, kochane Nintendo.

Drugie wędrówki przez Hyrule skróci nam wierna klacz, Epona.

Mało konkretna ta recka, wylało się już prawie 9 tysięcy znaków a zdaje się, że wciąż pląsam sobie dookoła tematu, zamiast wskoczyć bezpośrednio na niego. Rzecz jednak w tym, że gdyby ktoś chciał w analityczny sposób podejść do tej gry i sumiennie rozwodzić się nad wszystkimi jej aspektami, to nie dość, że popsułby nieco czytelnikom przyjemność odkrywania ich, to jeszcze zmuszony by został do napisania co najmniej niewielkiej książeczki. Do pisania o Twilight Princess zabrać się można na dziesiątki sposobów, próbując znaleźć i wyizolować ten pierwiastek magiczny, a i tak prawdopodobieństwo sukcesu jest przerażająco niskie. Dlaczego te zagadki tak wciągają? Bo są genialne, nie ma innego wytłumaczenia, nie ma szkiełka i oka. Jest uniesienie i respekt, jest mistrzostwo w zakresie *projektowania* gry wideo. I’m loving it, just do it. I powiedz, że nie jestem gwiazdą sportu.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

PLUSY:

  • magia i geniusz;
  • długość (minimum 40 godzin);
  • cudowne, trudne zagadki;
  • wielki, różnorodny świat;
  • mimo wpadek, udane wykorzystanie wiilota.

MINUSY:

  • niedzisiejsza oprawa graficzna;
  • brak głosów postaci, muzyka w MIDI (!);
  • nieprzyjemne sterowanie mieczykiem.