Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 12 stycznia 2007, 12:45

autor: Krzysztof Gonciarz

Lost Planet: Extreme Condition - recenzja gry - Strona 2

Lost Planet to taka Diuna na zimno, z dodatkiem mechów i gigantycznych przeciwników. Tu zima nie zaskakuje drogowców.

Struktura tego tytułu jest bardzo typowa. Chodzimy po sznurku z jednego punktu do drugiego, zabijamy kolejnych przeciwników, zbieramy broń i amunicję. Co jakiś czas wsiadamy do VS-a i cieszymy się zwiększoną mobilnością i siłą ognia. Wszystko to jednak sprawia nieprzeciętną radość, gdyż jest po prostu dobrze przemyślane i wykonane. Pewnym nietypowym czynnikiem jest licznik energii termicznej, który widzimy w lewym-górnym rogu ekranu. Wskazywana przezeń wartość cały czas maleje na skutek niskiej temperatury, musimy więc systematycznie uzupełniać zapasy. W jaki sposób? Energia pozostawiana jest przez martwych wrogów oraz zniszczone elementy otoczenia. Łatwo zauważyć, że zabieg ten jest środkiem zmuszającym gracza do sprawnego poruszania się do przodu, bez zbędnego ociągania się. Jak się z czasem okazuje, poprzeczka nie jest na szczęście zawieszona bardzo wysoko – o ile jesteśmy konsekwentni w wysadzaniu wszystkich napotykanych beczek, kontenerów i innych dekoracji, przez cały czas będziemy mieli spory nadmiar ciepła i będziemy mogli poświęcić nieco czasu na niewinne rozglądanie się czy szukanie sekretów (gorzej to wygląda na wyższych poziomach trudności). Dodajmy, że energia ma też drugie zastosowanie – automatycznie odnawia nasze siły witalne (nie w multiplayerze). Jeśli nie oberwiemy na tyle mocno, że zginiemy od kopa, rezerwy ciepła po kilku sekundach zregenerują nasze rany.

Przeciwnicy tej wielkości są tu na porządku dziennym.

W nasze ręce oddano dość klasyczny arsenał broni, który jednak znakomicie wchodzi w palce – kilka chwil z każdą pukawką i już doskonale wiemy, której używać w danej sytuacji. Prawdziwa zabawa zaczyna się, gdy dorwiemy jeden z kilku modeli mechów. Nie są one może zbyt duże, (a już na pewno nie w porównaniu do przeciwników), ale i tak regularnie zrywają kask. Czuje się w ich ruchach wielotonową masę i poważną przysadzistość, a używane przez nie giwery wyglądają i brzmią po prostu epicko (dźwięk shotguna, łaaa!). Swoją drogą jest też możliwość odpięcia takiej przerośniętej pukawki od korpusu robota i używania jej na piechotę – ogranicza to nieco mobilność bohatera, ale umożliwia zadawanie nieporównywalnie większych obrażeń. Te oraz inne elementy składowe kreują LP na shootera mocno klasycznego w formie, nie mamy tu specjalnych innowacji w gameplay’u, a raczej klasyczny układ poziom-boss-poziom-boss i emfazę położoną na strzelanie. Z tego też względu gra nie zdradza aspiracji do konkurowania z Gears of War, który pomimo zarzutów o prostotę jest przecież tytułem dość oryginalnym pod względem sposobu prowadzenia akcji.

Fabuła LP już po kilku poziomach zaczyna poważnie irytować, głównie dlatego że jest dziurawa niczym wspomnienia studentów z juwenaliów. Oszczędne cut-scenki przekazują nam li tylko wycinek informacji, które zdają się popychać głównego bohatera do przodu i nader często zadajemy sobie pytanie, dlaczego w zasadzie wyruszamy na daną misję, bo z obiektywnego punktu widzenia nie ma ona najmniejszego sensu. Trudno jednak nazywać to zaskoczeniem, jako że Capcom słynie z tego typu przekrętów (Onimusha, anyone?). Najbardziej wciągającym i motywującym do gry czynnikiem pozostają więc przeciwnicy, a przede wszystkim bossowie. W tej materii utarto nosa praktycznie całemu światu, włączywszy w to nawet mocarzy w stylu Shadow of the Colossus (o żałosnym Corpserze z GoW nie wspominając). Niektórzy „regularni” przeciwnicy są tu wielkości bossów z innych gier, a sami bossowie wykraczają poza normalnie spotykaną w grach skalę. Wszyscy nieprzyjaciele ogólnie dzielą się na dwa rodzaje: Akridów oraz ludzi – czy to piratów, czy przedstawicieli wielkiej-złej-korporacji. Dzieje się mnóstwo, a każdy kolejny poziom przynosi więcej niespodzianek. I nawet mimo pewnej monotonności scenerii (śnieg, więcej śniegu, jeszcze więcej śniegu, jakaś sci-fi baza, śnieg) chce się tutaj iść do przodu i pacyfikować zastępy niegodziwców.