Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 5 grudnia 2006, 13:58

autor: Karolina Talaga

Tajne Akta: Tunguska - recenzja gry

Tajne Akta: Tunguska to kawał dobrej roboty, kawał porządnej przygodówki point’n’click z kilkoma zaskakującymi zwrotami akcji i trzymającymi w napięciu cut-scenkami.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Rankiem 30 czerwca 1908 roku w środkowej Syberii w okolicach rzeki Podkamienna Tunguska doszło do ogromnej eksplozji. Wybuch o mocy kilkudziesięciu megaton trotylu, dwa tysiące razy silniejszy od tego, jaki spowodowała bomba zrzucona na Hiroszimę, zniszczył tajgę na obszarze 2150 kilometrów kwadratowych i powalił 80 milionów drzew. Niezwykle silne wstrząsy zanotowały wówczas sejsmografy na całej kuli ziemskiej, a fala uderzeniowa okrążyła Ziemię dwukrotnie. Ludność zamieszkująca tereny od Syberii po Północną Europę przez kilka dni obserwowała niezwykle dziwne zjawiska na niebie – w nocy było tak widno, że można było czytać, nie zapalając lamp.

Od tamtej pory powstało wiele hipotez, mających wyjaśnić przyczynę owej tragedii. Jedni twierdzą, że na syberyjską tajgę spadł gigantyczny meteoryt, inni – że asteroida lub kawałek komety, jeszcze inni uważają wręcz, że doszło do zderzenia z obcym statkiem kosmicznym. Jednak żadna z teorii nie wyjaśnia w pełni przyczyn opisywanego wydarzenia, a naukowcy nadal błądzą w mniej lub bardziej kontrowersyjnych, wykluczających się nawzajem domysłach. Jedno jest pewne –Katastrofa Tunguska wciąż pozostaje jedną z największych zagadek ubiegłego wieku. Nic więc dziwnego, że tym tajemniczym wydarzeniem zainteresowali się w końcu producenci gier, postanawiając przedstawić swoją hipotezę. I tak, prawie 100 lat po omawianej katastrofie, otrzymaliśmy grę, noszącą tytuł Tajne Akta: Tunguska.

Akcja programu toczy się w czasach współczesnych, a my wcielamy się w rolę Niny Kalenkow, Rosjanki mieszkającej na stałe w Niemczech, która pewnego dnia, chcąc się spotkać z ojcem Wladimirem, podjeżdża pod gmach muzeum, w którym tenże pracuje. Wchodzi do środka, kieruje się do gabinetu i... To, co tam zastaje, wzbudza w niej niepokój. Wszędzie widać porozrzucane przedmioty, dokumenty walające się po podłodze i ogólny nieład, wszystko wskazuje na to, że ktoś przed chwileczką splądrował biuro. No i gdzie jest ojciec? Nina, podejrzewając, że stało się coś niedobrego, zaczyna szukać swojego rodzica. Tak właśnie rozpoczyna się cała przygoda i na początku nic nie wskazuje na powiązanie zagadkowego zniknięcia Wladmira Kalenkowa z tajemnicą skrywaną po dziś przez syberyjską tajgę. Rudowłosa Rosjanka nie jest jednak jedyną postacią, którą sterujemy podczas rozgrywki. W pewnym momencie do Niny dołącza Max Gruber, kolega ojca z pracy, który postanawia pomóc zaniepokojonej dziewczynie w poszukiwaniach. Akcja programu rozpoczyna się w Berlinie, a kolejne tropy prowadzą naszych bohaterów do Moskwy, dalej w głąb Rosji, na Kubę, do Irlandii, do jaskini w Chinach, a nawet na Antarktykę. Tutaj warto zauważyć, że autorzy gry zadbali o zróżnicowanie odwiedzanych lokacji oraz wykazali się dużą dbałością o szczegóły.

Graficznie całość prezentuje się bardzo przyzwoicie – gra jest symbiozą dwuwymiarowych teł z trójwymiarowymi postaciami, animowanymi z wykorzystaniem technologii motion capture. Do tego dochodzą jeszcze efekty cieniowania i gry świateł, generowane w czasie rzeczywistym, występujące na wszystkich trójwymiarowych modelach zawartych w tym tytule. Ponadto autorzy zadbali o odwzorowanie różnych warunków atmosferycznych – śniegu czy deszczu. A podczas rozgrywki wielokrotnie nasze oczy cieszą trzymające w napięciu, prezentujące wysoki poziom graficzny przerywniki filmowe.

Omawiana produkcja jest grą przygodową, wyposażoną w klasyczny interfejs point & click, zatem do wykonywania wszelkich działań, poruszania się, przeprowadzania rozmów, podnoszenia, używania czy łączenia przedmiotów używamy tylko myszki. A w momentach, w których Nina i Max muszą ze sobą współpracować, w prosty, intuicyjny sposób możemy się przełączać między dwojgiem bohaterów i kierować nimi naprzemiennie. Warto również nadmienić, że rozgrywka jest całkowicie pozbawiona zadań i elementów typowo zręcznościowych, w ostatnich czasach dość często wkradających się do gier przygodowych (patrz: Dreamfall: The Longest Journey czy Fahrenheit) i budzących wśród miłośników gatunku skrajne emocje. Tajne Akta: Tunguska to po prostu klasyczna przygodówka, w której nie musimy się z niczym spieszyć, nie łamiemy palców na klawiaturze, nie możemy zginąć, zgubić się czy zabrnąć w ślepy zaułek, za to możemy zająć się na spokojnie przemieszczaniem po lokacjach, szukaniem przedmiotów, czytaniem znalezionych dokumentów, rozwiązywaniem zagadek i prowadzeniem rozmów z napotkanymi bohaterami.

Jeśli chodzi o zagadki, to te głównie polegają na odnalezieniu przedmiotów, a później użyciu ich we właściwym miejscu. Z reguły wystarczy odrobina logicznego myślenia, ale czasem trzeba też nieco pogłówkować i wpaść na to, co z czym połączyć w naszym ekwipunku. Warto dodać, że autorzy wyposażyli program w aktywny system pomocy (przypominający ten z Simon the Sorcerer 2), który pozwala na łatwe i szybkie odnajdowanie przedmiotów. Jest to doskonałe rozwiązanie dla tych wszystkich, którzy nie mają ochoty na bieganie po lokacjach i wodzenie kursorem myszki po każdym pikselu na ekranie – naciśniecie ‘lupy’ przez chwilę pokazuje wkomponowane w otoczenie przedmioty. Tajne Akta: Tunguska to również kilkanaście łamigłówek. Developerzy zadbali o mniej wprawnych użytkowników – za każdym razem, gdy trafiamy na bardziej wymagającą zagadkę, na ostatniej stronie dziennika pojawiają się subtelne podpowiedzi, z których w razie potrzeby możemy skorzystać.

Tak jak w wielu przygodówkach, tak i tutaj ekwipunek jest nieograniczony – Nina i Max mogą sobie napychać kieszenie wszelkimi przedmiotami, jakie tylko uda im się znaleźć i podnieść. Tylko w jednym miejscu autorzy zadbali o odrobinę realizmu w tej sprawie – w pewnym momencie Max odmawia wyjścia z pomieszczenia z długą deską trzymaną w inwentarzu, najpierw chce ją skrócić, jednak mniej więcej w tym samym czasie nie ma nic przeciwko noszeniu w kieszeni żywego szczura i płonącej pochodni :-). Oczywiście, brak realizmu w kwestii wielkości ekwipunku i udźwigu postaci nie jest zarzutem – ot, po prostu Tunguska jest pod tym względem typową przedstawicielką gatunku, kieszenie są z kauczuku, a bohaterowie silni niczym Pudzianowski.

Teraz kilka słów o oprawie dźwiękowej gry. Muzyka w tej produkcji nie stanowi istotnego elementu. O ile podczas intra i w menu głównym słyszymy genialną wręcz muzykę, intrygującą, tajemniczą, z niepokojącym śpiewem chóru, o tyle podczas rozgrywki, oprócz cut-scenek, muzyka nie towarzyszy nam wcale. Inaczej ma się sprawa z wszelkimi dźwiękami tła: deszczem, wiatrem, jadącym pociągiem czy ruchem ulicznym, jest ich dużo i są zrealizowane bardzo przyzwoicie. Jeśli chodzi o dobór i jakość głosów użyczonych bohaterom gry, stwierdzam krótko – kupujcie polską wersję gry! Nie znam oryginalnej, niemieckojęzycznej wersji programu, natomiast wiele mogę napisać o angielskiej edycji. Dobór, jakość nagrań oraz aktorstwo osób podkładających głosy pod poszczególne postaci w anglojęzycznej wersji pozostawiają wiele do życzenia. W szczególności muszę popastwić się tutaj nad głosem, jakim przemawia główna bohaterka gry. To jakieś nieporozumienie – głos jest wyjątkowo niedobrany, nie pasuje do Niny i jej charakteru, a poszczególne kwestie są odczytane (bo o aktorstwie nie ma tu mowy) infantylnie i naiwnie. Angielska Nina brzmi tak irytująco, że na początku rozgrywki wielokrotnie miałam ochotę rzucić doniczką w głośniki. Na szczęście mnie i mój sprzęt uratowała możliwość włączenia napisów, szybkiego ich czytania i przeklikiwania wypowiadanych kwestii. Polska lokalizacja programu wypada o niebo lepiej od angielskiej. Gdy nasza Nina mówi, to po prostu można jej słuchać. Generalnie, polski dubbing jest miły dla ucha, aktorzy użyczający głosów poszczególnym postaciom sprawdzili się w swoich rolach, tchnęli życie w bohaterów, dzięki czemu wygłaszane kwestie i dialogi brzmią przekonująco.

W Tajne Akta: Tunguska gra się przyjemnie, jednak trudno nazwać tę produkcję dziełem wybitnym. Pomimo wykorzystania tak fascynującej tajemnicy, jak Katastrofa Tunguska, autorom programu nie udało się stworzyć dzieła z najwyższej półki. Tunguska nie należy do gier, od których nie można się oderwać dopóty, dopóki nie ujrzy się napisów końcowych. Po prostu tak nie wciąga – podczas rozgrywki nie towarzyszą nam emocje, jakie odczuwaliśmy przykładowo grając w znakomitego Fahrenheita. I jeszcze ten rozczarowujący koniec, którego oczywiście nie zdradzę, jednak nie mogę powstrzymać się od komentarza. Wielka eksplozja, wielka katastrofa, wielka tajemnica, słowem wielkie bum, a na koniec słaby wystrzał z marnego kapiszona. Cóż, szkoda.

Nie zrozumcie mnie źle, Tajne Akta: Tunguska to kawał dobrej roboty, kawał porządnej przygodówki point’n’click z kilkoma zaskakującymi zwrotami akcji i trzymającymi w napięciu cut-scenkami, jednak po tym tytule spodziewałam się czegoś więcej. Niestety, rozczarowałam się. Uważam, że potencjał, jaki niewątpliwie drzemał w tej produkcji, został zmarnowany. Autorom najwyraźniej zabrakło pomysłów, wyobraźni lub czasu, przez co otrzymaliśmy przyjemną przygodówkę, która zapewne przypadnie do gustu miłośnikom gatunku i którą bez wahania można im polecić. A inni gracze? Obawiam się, że na próżno będą szukać wrażeń w tej produkcji.

Karolina „Krooliq” Talaga

PLUSY:

  • grafika;
  • wielość i różnorodność lokacji;
  • system podpowiedzi: lupa oraz subtelne wskazówki w dzienniku;
  • kilka zaskakujących zwrotów akcji;
  • dobrze zrealizowane i trzymające w napięciu cut-scenki.

MINUSY:

  • rozczarowujące zakończenie;
  • zmarnowany potencjał;
  • denerwujący głos Niny w anglojęzycznej wersji gry.
Tajne Akta: Tunguska - recenzja gry
Tajne Akta: Tunguska - recenzja gry

Recenzja gry

Tajne Akta: Tunguska to kawał dobrej roboty, kawał porządnej przygodówki point’n’click z kilkoma zaskakującymi zwrotami akcji i trzymającymi w napięciu cut-scenkami.

Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku
Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku

Recenzja gry

Czy to się mogło udać? Czy mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi The Inquisitor na motywach cyklu o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary mógł ostatecznie okazać się porządną grą? Niestety nie mam dobrych wieści.

Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema
Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema

Recenzja gry

Stanisław Lem długo – za długo – czekał na swój czas w świecie gier wideo. Myślę, że byłby rad widząc, jak polskie studio Starward Industries przeniosło jego Niezwyciężonego do interaktywnego medium. Co nie musi oznaczać, że to wybitna gra.