Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 30 listopada 2006, 15:43

autor: Szymon Błaszczyk

Killzone: Liberation - recenzja gry - Strona 3

Na widok nazwy Killzone serce każdego posiadacza PS2 zaczyna bić mocniej. Nie bez powodu, bo powstała przed dwoma laty produkcja Guerilla Games w krótkim czasie zjednała sobie ogromną rzeszę fanów.

Narzędzia zbrodni i mięso armatnie

Do dyspozycji gracza twórcy oddali sporo pukawek. Są dwa rodzaje karabinków, przenośny CKM, wyrzutnia rakiet, rewolwer, a nawet kusza. Ta ostatnia ma nawet szansę znaleźć się na liście najbardziej rozpoznawalnych broni, które znalazły się w grach. Co jest w niej takiego wyjątkowego? Groty bełtów wypełnione prochem pierw wbijają się w przeciwników, by po chwili rozsadzić ich od wewnątrz, a przy okazji zadać rany wspomagającym ich kompanom! Nie dość, że kusza jest niezwykle efektywna, to jeszcze działa w sposób bardzo efektowny. Mamy również kilka rodzajów granatów, miny oraz ładunki C4, potrzebne do wysadzania bram czy działek przeciwlotniczych. Przydatność tych pierwszych jest wysoka, więc grając, cały czas zmagałem się z ich brakiem. Tyczy się to zwłaszcza granatów odłamkowych, choć z dymnych także często korzystałem. Wartym wspomnienia gadżetem jest jetpack. Niestety, nie pobawimy się nim zbyt długo.

Poza tym, że szeregowi żołnierze frakcji Helghast będą nam nieustannie uprzykrzali życie, przyjdzie nam się również zmierzyć z bossami, ze specjalnie przeszkolonymi psami oraz z denerwującymi, mechanicznymi pajączkami, które atakują wszystkie żywe istoty.

Głównym zarzutem kierowanym w stronę pierwowzoru były problemy z AI, o czym wspominałem we wstępniaku. Bez obaw, sequel nie cierpi na tę przypadłość. Przeciwnicy nie zachowują się jak bezmózgie ameby i całkiem sprawnie planują swoje ruchy, a w krytycznych sytuacjach wykorzystują elementy otoczenia, w celu uniknięcia pocisków wystrzelonych przez Templara. Mała różnorodność modeli nieprzyjaciół została zrekompensowana przez dopracowanie tych istniejących zarówno pod względem wyglądu, jak i zachowań w świecie gry.

Technikalia

Osoby, które zdążyły już zapoznać się ze screenami z Killzone: Liberation, na pewno doskonale zdają sobie sprawę z tego, że jest to jedna z ładniejszych gierek wydanych na PSP. Trudno się z tym nie zgodzić, tym niemniej po tym, co zobaczyłem w Tekken: DR, nic już nie zrobi na mnie wrażenia – przynajmniej do czasu wydania sequela tej genialnej bijatyki. ;) Wracając do tematu, oprawa wizualna prezentuje się całkiem okazale, choć modele postaci składają się ze zdecydowanie zbyt małej liczby polygonów, co doskonale widać na zbliżeniach. Tekstury także mogłyby być lepszej jakości. Otoczenie to zupełnie inna bajka – przedmioty czy ściany budynków są ładnie wygładzone. Za to należy się duży plus. Znośnie wygląda również woda, choć tu do zachwytów daleko.

Wiele dobrego mogę powiedzieć na temat muzyki. Utwory są krótkie, ale jest ich sporo. Do gustu przypadł mi zwłaszcza motyw muzyczny odgrywany w menu głównym. Pozwala się wczuć w klimat gry i, cóż, po prostu można się przy nim zrelaksować. ;) Niejednokrotnie jednak wtryniająca się muzyczka na początku misji denerwuje, bo zamiast odgłosów z pola walki czy słów wypowiadanych przez sympatyczną panią lektor, słyszymy jakąś melodyjkę, której nijak wyłączyć się nie da. O dźwiękach natomiast nic nie napiszę, gdyż trzymają poziom i nie ma absolutnie do czego się doczepić.