Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 11 października 2006, 07:12

autor: Krzysztof Gonciarz

Combat Wings: Bitwa o Anglię - recenzja gry - Strona 2

Z grami value nigdy tak do końca nie wiadomo – ganić za prostotę, czy chwalić za niską cenę? Combat Wings: Battle of Britain tego dylematu nie rozwiązuje.

CW:BoB to samolotowa strzelanka w klimatach Drugiej Wojny Światowej, dość prosta w formie i pozbawiona większych udziwnień. Ot, taka lekka dla komputera i gracza, mała gierka. Sterujemy za pomocą myszki (ewentualnie wspomagając się klawiaturą), jako jeden z brytyjskich pilotów zestrzeliwując dziesiątki niemieckich Messerschmittów i od czasu do czasu spuszczając bomby na jakieś wrogie okręty lub instalacje. I tyle, w zasadzie te kilka zdań podsumowuje prościutki gameplay, słusznie nastawiający grającego na nie więcej niż kilkunastominutowy, niezobowiązujący przerywnik od czynności codziennych. Rzecz w tym, iż rola ta jest dla omawianego tytułu zgoła wygodna. Misje w nim są wtórne i zazwyczaj sprowadzają się do odparcia kilku fal nieprzyjacielskich lotników, a czasami tylko zdarzają się urozmaicenia w rodzaju operowania przeciwlotniczym działkiem naziemnym czy ataku na nazistowski pancernik. Monotonność jest jednak do przełknięcia, o ile gry nie przedawkujemy – w zasadzie kiedy już zaczniemy w nią pogrywać na zasadzie tu kwadrans, tam kwadrans, ciężko będzie całkiem dać sobie z nią spokój przed ukończeniem wszystkich 25 misji. A że da się je wszystkie wykonać w czasie jednego czy dwóch posiedzeń, to inna sprawa.

Obrona Londynu przed nalotami.

Gra oferuje nam dwa tryby sterowania – arcade’owy i „zaawansowany”, nie różniące się praktycznie niczym poza kilkoma bardzo kosmetycznymi detalami (jak konieczność manualnego wysuwania podwozia przy lądowaniu w tym drugim). Na samym początku zabawy mamy możliwość przejścia przez misję treningową, która niestety nie omawia wszystkich atrakcji – sam ukończyłem wszystkie scenariusze nie wiedząc o przyczajonym pod spacją dopalaczu, hehe. Pomiędzy poszczególnymi wypadami odnajdujemy się w bazie, gdzie zobaczyć możemy naszą aktualną pozycję w rankingu najlepszych strzelców oraz galerię medali (do zdobycia 4). W przypadku większości misji samodzielnie wybieramy samolot, którym chcemy lecieć. Poszczególne modele różnią się prędkością, zwrotnością, wytrzymałością i siłą ognia – i to w zakresie, który rzeczywiście wpływa na rozgrywkę.

Właściwą zabawę zaczynamy zazwyczaj na lotnisku, choć zdarza się też, że od razu jesteśmy w powietrzu. Akcja generalnie ogranicza się do konsekwentnej destrukcji pozbawionych zauważalnej SI przeciwników. Czasem ma to uzasadnienie w formie obrony przed atakiem bombowym, czasem standardowego patrolu. Kilka misji rozgrywa się nawet nad atakowanym Londynem. Zawsze, gdy wybijemy już wszystkich oponentów, możemy kulturalnie wrócić do bazy wciskając Esc – nie musimy własnoręcznie lądować, co na dłuższą metę jest dużym udogodnieniem. Wszystko to wydaje się aż nazbyt proste, ale w ogólnej łopatologii gameplay’a czai się na szczęście pewien urok. Nawet absurdalne podejście do fizyki, kojarzącej się bardziej z symulatorem statków kosmicznych, nie przeszkadza przy odpowiednio luźnym nastawieniu do tematu.