autor: Krzysztof Gonciarz
Darkstar One - recenzja gry - Strona 4
Rzadko zdarza się w dzisiejszych czasach pograć w dobry symulator kosmiczny. Choć Darkstar One nie może równać się z klasyką gatunku, wciąż jest to kawał dobrej zabawy.
Gra ma pewne problemy z warstwą techniczną. Zdarzają się wyjścia do systemu i zdecydowane, drażniące przycięcia, trwające niekiedy nawet kilkanaście sekund. Wymagania sprzętowe same w sobie też do najbardziej liberalnych nie należą. Na procesorze 3,2 GHz z 1GB RAM-u oraz Radeonem X1600 należało ograniczyć się do średniego poziomu detali, znacznie odstającego od tego, na co engine tak naprawdę stać. Z drugiej strony, posiadacze mocnych sprzętów dostaną tu grę doprawdy ładniutką, wypełnioną po brzegi miłymi dla oka kolorami, rozbłyskami, promieniami i innymi epileptycznymi efektami. Zawodzi nieco skala statków kosmicznych, brak tu gigantów z rodzaju tych kojarzonych z Freespace’ami (minuta zadumy).
Cała zasadnicza fabuła opowiedziana jest w formie dość zabawnych cut-scenek. Problem z nimi jest taki, że ich zabawność nie jest zabiegiem celowym, a wypadkiem przy pracy. Postacie ruszają się w sposób nadający „połykaniu miotły” zupełnie nowe znaczenie, a aktorzy podkładający im głosy, choć brylujący brytyjskimi akcentami, profesjonalistami raczej nie są. Efekt wychodzi dość komediowy, ale cóż, trudno, optymista odnajdzie w tym przynajmniej groteskę (btw. ktoś kojarzy klasycznie skopane voice-overy z Castlevania: Symphony of the Night? Mocne!).
Punkty za odwagę muszą być, a Darkstar One to projekt na swój sposób odważny. Choć wady i niedoróbki są w nim dość znaczące, w zaskakujący sposób broni się on przed zarzutami, oferując przede wszystkim dobry poziom grywalności. Najbardziej zaskakuje właśnie fakt, że autentycznie mamy tu do czynienia z syndromem „jeszcze 5 minut” – co w obliczu powyższych akapitów, punktujących niejednego poważnego buraka, może zdawać się wręcz irracjonalne. Tak to już jednak czasem bywa, nie wszystko da się zawrzeć w rozumowej analizie plusów i minusów. Słowem na niedzielę niech więc będzie, że DS1 godny jest polecenia każdemu, kto ma sentyment do symulatorów kosmicznych. Nie wejdzie on do kanonu gatunku i za rok być może nikt nie będzie o nim pamiętał, ale, jak to mówią, carpe diem.
Krzysztof „Lordareon” Gonciarz
PLUSY:
- duży wszechświat z mnóstwem planet;
- wygodny model lotu;
- system upgrade’ów statku;
- przyjemne wrażenie głębi.
MINUSY:
- skopane cut-scenki;
- cukierkowość;
- wtórność planet, systemów, misji, wszystkiego.