Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 14 sierpnia 2006, 15:47

autor: Jacek Hałas

Bad Day L.A. - recenzja gry

Najnowszy projekt pana McGee zdaje się nie mieć żadnych solidnych odpowiedników. Tak na dobrą sprawę dałoby się go jedynie przyrównać do drugiej części Postala, choć wiele osób takie posunięcie może nieco oburzyć...

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

American McGee jako jedna z nielicznych osób lubi sygnować kolejne projekty swoim imieniem i nazwiskiem. Nie można również nie zauważyć, iż jego gry pod wieloma względami zdają się odbiegać od głównego nurtu, prezentowanego przez większość konkurencyjnych pozycji. Osobiście nie widzę w tym nic złego. Odrobina oryginalności nikomu jeszcze nie zaszkodziła, oczywiście zakładając, iż finalny produkt stoi na odpowiednio wysokim poziomie. Poprzednie gry wspomnianego dżentelmena przypadły mi jednak do gustu. W szczególności warto tu zwrócić uwagę na wydaną pod koniec 2004 roku grę Scrapland, gdyż o Alice mało kto pamięta.

Najnowszy projekt pana McGee, czyli Bad Day L.A. również zdaje się nie mieć żadnych solidnych odpowiedników. Tak na dobrą sprawę dałoby się go jedynie przyrównać do drugiej części Postala, choć wiele osób takie posunięcie może nieco oburzyć. Oba te tytuły w moim przekonaniu prezentują jednak zbliżone i momentami chore poczucie humoru. W Postalu mogliśmy wszystko obsikać czy też zająć się masową eksterminacją słoni, z kolei w Bad Day L.A. główny bohater „myli” niemowlę z piłką, a także jest świadkiem eksplodujących ludzkich głów. Już teraz można więc stwierdzić, iż recenzowana gra zdecydowanie nie powstała z myślą o tych osobach, którym na widok podobnych zachowań robi się niedobrze. Powstaje jednocześnie pytanie – czy poza zwiększoną dawką brutalności gra ta ma jeszcze coś ciekawego do zaoferowania? Zdecydowanie tak!

A teraz pobawimy się w lekarza!

Jak można się łatwo domyślić, akcja Bad Day osadzona została w tytułowym Mieście Aniołów. Czyżby po raz kolejny znalazło się ono na celowniku złoczyńców? Po części można się z tym stwierdzeniem zgodzić, gdyż w wielu atakach biorą udział terroryści. Zdecydowanie częściej mamy jednak do czynienia z kataklizmami o podłożu naturalnym. Jesteśmy świadkami trzęsień ziemi, ogromnych pożarów czy też potężnego tsunami, które zalewa znaczną część miasta. Fajnie? Nie do końca... Jeden z podstawowych problemów recenzowanej gry polega na tym, iż tak naprawdę nigdy nie bierzemy bezpośredniego udziału w żadnej z tych katastrof. Ucieczka przed ogromną falą tsunami czy walącymi się w wyniku trzęsienia ziemi wieżowcami z całą pewnością mogłaby sprawić wielu osobom dużo frajdy. Zamiast tego poruszamy się po obszarach dotkniętych już działaniami tych czynników.

Celowo pomijałem do tej pory postać głównego bohatera. Nie mamy tu bowiem do czynienia z typowym dla takich produkcji obrońcą światowego pokoju, a pospolitym... kloszardem. Anthony, bo tak ma na imię sterowana przez nas postać, nie przywiązuje większej wagi do mających miejsce w jego otoczeniu tragicznych wydarzeń. Niespecjalnie podoba mu się też to, iż w niektórych sytuacjach musi pomagać innym ludziom. Tak czy siak, jest to nieuniknione. Tylko w ten sposób może się bowiem wydostać z wyniszczanego przez kolejne katastrofy miasta.

Powróćmy jeszcze na chwilę do wspomnianych wyżej kataklizmów. Trzeba przyznać, iż kolejne poziomy gry są dość zróżnicowane, aczkolwiek cechują się stosunkowo zbliżonym przebiegiem rozgrywki. W trakcie zabawy odwiedzamy wiele słynnych miejsc, między innymi Beverly Hills, Aleję Gwiazd czy międzynarodowe lotnisko. Jak już powiedziałem, Anthony ma tylko jeden cel – pragnie możliwie jak najszybciej wydostać się z Los Angeles. Żeby móc jednak sobie na to pozwolić, musi pomagać napotykanym w trakcie zabawy osobom. Zlecane zadania przeważnie są stosunkowo ciekawe, choć niestety szybko zaczynają się powtarzać. W trakcie zabawy musimy na przykład likwidować określonych terrorystów, ratować ludzi (i gumowe lalki ;-)) z płonących budynków i częściowo zawalonych konstrukcji, neutralizować panoszące się po okolicy zombiaki (do nich powrócę jeszcze za chwilę), czy też pomagać wojsku w walce ze świetnie uzbrojonymi gangami. Niestety, zabawa jest bardzo liniowa. Pomimo tego, iż na niektórych planszach można do wielu miejsc zajrzeć, to zazwyczaj nie znajdzie się tam nic ciekawego. Zabawa jest też niestety wyjątkowo krótka. Bad Day L.A. starcza zaledwie na kilka godzin i to zakładając, iż wybierze się jeden z wyższych poziomów trudności. To zdecydowanie za mało, tym bardziej że gra nie posiada żadnych trybów multiplayer.

Sorry, kolego! Masz ognia?

W trakcie zabawy Anthony podnosi wiele różnych przedmiotów. Wbrew temu, co można byłoby sądzić, z klasycznych giwer nie korzysta się jednak najczęściej, szczególnie nie w początkowej fazie zabawy. Zdecydowanie najistotniejszą rolę odgrywa bowiem... gaśnica. Przedmiot ten wykorzystuje się głównie do gaszenia wszelkiego rodzaju pożarów. Niejednokrotnie jest to bezpośrednio powiązane z celami misji, gdy musimy na przykład kogoś uratować czy przebić się do kolejnego pomieszczenia. Gaśnica ma też kilka innych zastosowań. Przy jej użyciu można odpędzać od siebie ludzi, neutralizować drobnych złodziejaszków, a nawet straszyć napotykane zwierzęta, co wygląda akurat dość komicznie. No i pozostaje jeszcze kwestia zombiaków, do których obiecałem powrócić. Z racji tego, iż pojawiające się w pierwszym etapie gry bomby biologiczne zostały zdetonowane w całym mieście, z potworami tymi mamy do czynienia praktycznie do samego końca. Zamienionych w zombiaki ludzi możemy zabić. Lepiej jest jednak skorzystać z gaśnicy, dzięki czemu powrócą do stanu początkowego i przestaną nam tym samym zagrażać.

Z innych przydatnych przedmiotów warto również zwrócić uwagę na klucz do kół, dzięki któremu można niszczyć wybrane drewniane obiekty czy też palnik, pozwalający w łatwy sposób odpędzić od siebie potencjalnych agresorów. Ponadto w etapie rozgrywanym na lotnisku gra ujawnia swego rodzaju broń ostateczną, lecz o niej aż strach wspominać. ;-) Jeśli chodzi o klasyczne giwery, najczęściej korzysta się z karabinów maszynowego i snajperskiego oraz wyrzutni rakiet. W kilku miejscach pojawia się także możliwość użycia stacjonarnego miniguna. Co więcej, dwa etapy rozgrywane są w ruchu. Mamy tu do czynienia z czołgiem oraz uzbrojoną karetką. Niestety, poziomy te nie są dopracowane. Po drodze przenikamy przez wiele obiektów (w tym ludzi), a poziom trudności jest źle wyważony. Nie można pominąć kwestii pomocników, z usług których w trakcie zabawy możemy korzystać. Osoby te przyłączają się do głównego bohatera w kolejnych etapach kampanii. Mamy tu między innymi zwariowanego sierżanta czy też gostka wyposażonego w piłę łańcuchową, szczególnie przydatną w etapach z dużą liczbą zombiaków.

W ciekawy sposób rozwiązano kwestię nastawienia napotykanych cywilów do sterowanego przez nas Anthony’ego. Na ekranie widoczny jest wskaźnik ukazujący poziom wrogości. Mordowanie niewinnych osób błyskawicznie przyczyni się do jego zwiększenia. W rezultacie będziemy musieli liczyć się z tym, iż praktycznie każda napotkana postać spróbuje nas zaatakować. O ile w przypadku pojedynczego cywila nie jest to duży problem, o tyle z większą grupą osób ciężej jest sobie poradzić. Poziom wrogości można oczywiście próbować obniżać – ratując napotykane osoby, neutralizując zombiaki, zabijając terrorystów, zbierając określone flagi, lecząc rannych czy powstrzymując drobne kradzieże. Na swojej drodze napotykamy również bardziej standardowych przeciwników. Najczęściej są to wspomniani już wyżej terroryści, którzy szczególnie w początkowych etapach gry mogą stanowić spore wyzwanie. Mam tu głównie na myśli dobrze poukrywanych snajperów. Co pewien czas musimy się też zmierzyć z osobnikami pełniącymi rolę bossów. Przeważnie są to dość dziwaczne i zarazem śmiesznie wyglądające postaci.

Poziom trudności zabawy ustalony został na stosunkowo niskim poziomie. Sporym ułatwieniem jest możliwość dowolnego wykonywania save’ów. Dzięki temu nawet do najtrudniejszych pojedynków można bezproblemowo powracać.

Zawsze powtarzałem, że te wieżowce się kiedyś zawalą... i nikt mnie wtedy nie słuchał!

Tak jak już zaznaczyłem we wstępie, gra wypełniona jest (po brzegi) czarnym humorem, który niekoniecznie każdemu musi przypaść do gustu. O ile sam pomysł wyśmiewania fobii Amerykanów zasługuje na wyrazy uznania, o tyle realizacja niektórych scen stoi na wyjątkowo niskim poziomie. Nie każdego gracza rozśmieszy bowiem śmierdzący kupą główny bohater, na widok którego ludzie zaczynają wymiotować. Z drugiej strony jednak, jesteśmy świadkami wielu ciekawych dialogów, jak chociażby przesłuchań na lotnisku. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na jakość polonizacji. W oryginale przekleństwa pojawiają się w dużych ilościach i to praktycznie w każdym zdaniu. W polskiej wersji całkowicie z nich jednak zrezygnowano. Rozwiązanie to będzie miało swoich zwolenników, ale i zagorzałych przeciwników. Ci pierwsi zwrócą zapewne uwagę na ciekawe przekręty najbardziej znanych przekleństw. W rezultacie na ekranie widzimy zwroty w stylu „synu kobiety lekkich obyczajów”. Osobiście sądzę, iż niektóre przekleństwa można było jednak przemycić, choć nie ukrywam, iż przy wielu tłum(o)czeniach nieźle się uśmiałem.

Recenzowana zręcznościówka jest kolejną po Ultimate Spider-Man” i XIII PeCetową grą, w której zdecydowano się wykorzystać „komiksową” technologię cell-shading. Trzeba przyznać, iż końcowy efekt jest całkiem niezły, aczkolwiek można też zauważyć kilka uchybień. Jedno z podstawowych ograniczeń związane jest z brakiem możliwości ingerencji w ustawienia grafiki. Nie możemy wybrać rozdzielczości, ani ustalić poziomu szczegółów. Jedynym wyjątkiem są cienie. W rezultacie osoby dysponujące słabszymi konfiguracjami sprzętowymi będą musiały liczyć się z tym, iż gra w niektórych miejscach zacznie drastycznie zwalniać. Generalnie jednak nie powinno dojść do sytuacji, w której niewielka liczba klatek całkowicie uniemożliwi zabawę.

Wracając jednak do samej grafiki, zdecydowanie najlepiej wykonano plansze. Pole widzenia jest całkiem spore. Nieźle przedstawiają się tła, które ładnie zlewają się z resztą elementów. Warto również dodać, iż na wielu mapach dzieje się dużo ciekawych rzeczy. Tyczy się to zarówno efektów towarzyszących prezentowanym kataklizmom (spadające meteoryty, ogromne chmury trującego gazu itp.), jak i napotykanych postaci, które w zależności od sytuacji potrafią w popłochu uciekać, a nawet ze sobą walczyć. Szkoda natomiast, iż sam świat gry nie jest zbyt interaktywny. Generalnie poza wysadzaniem pojazdów nie można tu zbytnio oddziaływać na widoczne obiekty. Jeśli zaś chodzi o dźwięk, tu zdecydowanie najlepiej wypadły dialogi mówione. Na całe szczęście mamy do czynienia jedynie z polską wersją kinową.

Nieocenzurowane zdjęcia z planu „Prison Break”? ;-)

Szczerze mówiąc, po Bad Day L.A. spodziewałem się czegoś więcej. Liczyłem przede wszystkim na dłuższą i bardziej złożoną rozgrywkę. Otrzymałem natomiast wyjątkowo krótką, liniową i jednocześnie stosunkowo prostą zręcznościówkę, przy której można mile spędzić maksymalnie dwa wieczory, ale na żadne dodatkowe doznania nie ma co raczej liczyć. Zdecydowanie nie jest to też gra dla wszystkich, głównie za sprawą okrutnych żartów i momentami przesadzonej brutalności.

Jacek „Stranger” Hałas

PLUSY:

  • spore zróżnicowanie nawiedzających Los Angeles kataklizmów;
  • interesująca i przy tym bardzo rozmowna główna postać :-)
  • oprawa audiowizualna;
  • rozbudowany arsenał broni;
  • fajni przeciwnicy i jeszcze ciekawiej wykonani bossowie.

MINUSY:

  • wyjątkowo krótka, choć gracz nie ma się przez to prawa nudzić;
  • liniowy przebieg rozgrywki, stosunkowo niewielka interaktywność otoczenia;
  • brak multiplayera, a po skończeniu trybu dla pojedynczego gracza do odkrytych wcześniej poziomów nie chce się już więcej wracać;
  • przesadzone wymagania sprzętowe, brak możliwości ingerencji w ustawienia jakości grafiki;
  • okrutne żarty nie każdemu przypadną do gustu, podobnie jak duża ilość krwi i pojawiających się na ekranie ludzkich wnętrzności...

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Bad Day L.A. - recenzja gry
Bad Day L.A. - recenzja gry

Recenzja gry

Najnowszy projekt pana McGee zdaje się nie mieć żadnych solidnych odpowiedników. Tak na dobrą sprawę dałoby się go jedynie przyrównać do drugiej części Postala, choć wiele osób takie posunięcie może nieco oburzyć...

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.