Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 4 października 2006, 10:53

autor: Anna Nowopolska

Paradise - recenzja gry - Strona 2

Jakie to uczucie być córką króla...? Jakie to uczucie być córką tyrana i despoty...? Jakie to uczucie przeżyć zestrzelenie samolotu, stracić pamięć, znaleźć się w haremie, a potem przemierzać bezdroża Afryki w towarzystwie czarnego lamparta...?

Pałac księcia Madargane – zaniedbany, jakby pan na włościach był swojskim utracjuszem, trwoniącym resztki rodzinnej fortuny na hulanki i swawole. Pobliskie miasteczko to już totalna tragedia, nie dość, że niemal wymarłe, to na dodatek sprawiające wrażenie, jakby lada moment miało obrócić się w całkowita ruinę, okolice kopalni wyglądają tym bardziej nie zachęcająco, a od obozu rebeliantów i okrętu wojennego władcy trudno wręcz wymagać, by w tej sytuacji cieszyły oko ładem i porządkiem. W zasadzie jedynym podbudowującym gracza miejscem jest wioska na baobabach, z wyraźną myślą techniczną prostego ludu, co to z dwu patyków i sznurka potrafi stworzyć zdobycz cywilizacji. Tak, to moja ulubiona lokacja, mimo że nieźle trzeba się nabłąkać, ganiając po gałęziach tam i z powrotem...

Na tym tle jawią się postacie, co prawda trójwymiarowe, ale cóż, daleko im do tych, z jakimi dopiero co miałam do czynienia. Poruszają się raczej sztywno, niespecjalnie ma się okazję oglądać je w zbliżeniu i przyglądać rysom ich twarzy. Marszowy krok Ann, nieźle mnie irytował, a już jej dreptanie w miejscu, przy niektórych zmianach czynności (schodzenie po drabinie, zawracanie, docieranie do celu) naprawdę działało mi na nerwy. Dla przeciwwagi wszystkie wstawki filmowe pokazują dokładnie to, czego brak w trybie gry – uczucia na twarzach bohaterów, giętkość ich sylwetek i płynny sposób przemieszczania się, ruch wokół nich i nawet grafika – jakby bardziej wyrazista. Aż żal, że jest ich niezbyt wiele, bo właściwie, głównie oddzielają od siebie poszczególne etapy podróży przez Afrykę, pozwalając podziwiać urok tamtejszych krajobrazów (plus kilka dodatkowych, pojawiających się w szczególnych momentach przygody). Szkoda, są naprawdę piękne, ale z drugiej strony, może to i dobrze, że nie wypełniają większości rozgrywki, w końcu nie o to chodzi, by gra się toczyła bez naszego udziału...

Najnowsza metoda leczenia amnezji, czyli zdrowy sen na twardym...

Choć... hehe... Tu przychodzą mi natychmiast na myśl pewne usterki interfejsu, a zwłaszcza te momenty, w których bohaterka nie wiedzieć czemu wędruje w absolutnie przeciwną stronę niż wskazuje strzałka i niż ja bym sobie życzyła. Nie za dużo na szczęście takich wpadek, niemniej, trafiają się. Tak, zdecydowanie kwestią dyskusyjną jest kulka jako kursor i jej fanaberie... Przede wszystkim, inaczej niż w większości przygodówek, nie zmienia koloru na istotnych dla gracza obiektach, tylko wysuwa z siebie a to kolce, a to szczypczyki, trąbkę czy wspomnianą już strzałkę. Problem w tym, że przeważnie cokolwiek wysuwa, wysuwa na moment i niebaczny ruch myszką powoduje błyskawiczne tegoż zniknięcie. Zważywszy, że gra jest raczej trudna niż łatwa i autorzy bardzo postarali się, by potrzebne przedmioty zlewały się z otaczającym je tłem i by biedny poszukiwacz wypatrywał sobie za nimi oczy, naprawdę można się czasem podłamać, próbując „wymacać” myszą miejsce, gdzie cosik mi przed chwilą mignęło. I tak mając do czynienia z typowym i lubianym „wskaż i kliknij”, nie mogę sobie powskazywać bez przeszkód. Szczęśliwie, w prostym i nieskomplikowanym inwentarzu wszelkie moje działania nie napotykają już żadnego oporu ze strony materii. Pochwalić muszę również wygodny i przyjemny wizualnie sposób zapisywania i ładowania gry, a największą jego atrakcją jest, oczywiście, straszący mnie leopard.