X-Men: The Official Game - recenzja gry - Strona 2
Mamy do czynienia z chaotyczną pozycją, która może przypadnie do gustu miłośnikom mniej skomplikowanych gier akcji, ale z całą pewnością odstraszy od siebie tych graczy, którzy od takich produkcji oczekują więcej.
Tytuł recenzowanej gry może sugerować, iż będziemy mieli okazję przejęcia kontroli nad wieloma różnymi członkami drużyny mutantów. Tak niestety nie jest. X-Men: The Official Game oferuje bowiem zaledwie trzy grywalne postaci – Wolverine’a, Icemana oraz wspomnianego już wcześniej Nightcrawlera. Nie ma się co jednak martwić. Każda z tych postaci oferuje bowiem nieco odmienne podejście do zabawy. Do tej kwestii powrócę jednak nieco później, przy okazji dokładniejszego omówienia każdego z mutantów. Warto natomiast w tym miejscu dodać, iż w niektórych etapach pojawiają się też inne postaci, jak chociażby Storm. Niestety, w najlepszym wypadku możemy im wydawać pojedyncze polecenia, bez możliwości sprawowania większej kontroli. Przygotowana przez producentów kampania singleplayer została zbudowana na zasadzie „drzewka”. Niejednokrotnie jest tak, iż w danym momencie możemy wybrać serię etapów przyporządkowanych do jednej ze wspomnianych wyżej postaci. Należy się jednak porządnie zastanowić, gdyż po zdecydowaniu się na daną ścieżkę będziemy musieli doprowadzić ją do końca. Dopiero po ukończeniu całego rozdziału pojawi się możliwość wyboru innych dróg. Teoretycznie mogłoby się wydawać, iż recenzowana gra powinna być stosunkowo długa. Oferuje bowiem ponad 25 poziomów. W praktyce okazuje się jednak, iż misje w większości przypadków są bardzo krótkie. Zdarzają się oczywiście chwalebne wyjątki, ale generalnie jest tak, iż na danej mapie średnio spędza się zaledwie kilkanaście minut.
Autorzy X-Men: The Official Game w sztuczny sposób postanowili wydłużyć czas zabawy. W tym celu zablokowano możliwość wykonywania dowolnych zapisów stanu gry. Śmierć sterowanego aktualnie mutanta oznacza najczęściej konieczność powtarzania sporego fragmentu misji. Opisywana gra oferuje dość prymitywny, choć jednocześnie bardzo przejrzysty system rozwoju poszczególnych postaci. W nagrodę za wypełnianie powierzanych misji otrzymujemy kanistry, które możemy przeznaczyć na modyfikację genów danego członka drużyny. Ilość udostępnionych kanistrów uzależniona jest od wybranego poziomu trudności. Jeśli zaś chodzi o same mutacje, możemy wybierać pomiędzy pięcioma różnymi parametrami. Kolejne modyfikacje mogą na przykład zwiększyć siłę zadawanych przez daną postać obrażeń, czy też przyśpieszyć regenerację jej zdrowia. Najważniejsze jest jednak to, iż zmiany te w trakcie właściwej zabawy są bardzo odczuwalne. Widać to szczególnie na przykładzie Icemana, którego można dość szybko przeobrazić w prawdziwą maszynę do zabijania. ;-)
Zanim przejdę do kwestii trapiących PeCetową edycję gry, kilka słów na temat grywalnych członków drużyny. Tak jak już wcześniej wspomniałem, każda z tych postaci oferuje odmienne podejście do zabawy. To bez wątpienia jeden z najmocniejszych punktów omawianego programu, chociaż i tu można doszukać się wielu irytujących uproszczeń czy też problemów, które można byłoby rozwiązać i to najczęściej w dość prosty sposób. Mnie osobiście najbardziej przypadła do gustu postać Nightcrawlera. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, iż poziomy z jego udziałem powinny zawierać w sobie elementy typowe dla trójwymiarowych platformówek i popularnych w ostatnich latach „skradanek”. Dość szybko okazuje się jednak, iż zostały one w znacznym stopniu ograniczone. Przykładowo, wspomniany mutant praktycznie przez cały czas może korzystać z umiejętności teleportacji, przez co przenoszenie się na kolejne platformy nie sprawia najmniejszych problemów. W rezultacie pokonanie długiego korytarza zajmuje zaledwie kilka sekund.