autor: Łukasz Kendryna
Condemned: Criminal Origins - recenzja gry
Condemned: Criminal Origins jest grą przyzwoitą i 7 godzin gry, jakie oferuje, wykorzystanych będzie w należyty sposób. Mrok i walka białą bronią wciąga.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Jak zareagowalibyście, gdyby wasz sąsiad nieprzerwanie od tygodnia nie odsłaniał okna? Że co, zaniepokojenie i policja? Dobrze że nie posiadam tak troskliwych sąsiadów i powrót do normalnego trybu życia odbył się płynnie, bez zbędnych perturbacji. Zastanawiacie się pewnie, co ma zasłonięte okno do omawianej gry, już śpieszę z wyjaśnieniami. Otóż przez ostatni tydzień namiętnie pogrywałem w Condemned zgłębiając jego mroczne tajniki. Niestety pokój mój, a dokładniej feralne w nim okno skierowane jest na południowo-wschodnią stronę świata. Od godzin popołudniowych – czyli tych, od których mogę zasiąść przy piecyku – bezlitosne słońce biegnąc po niebie oślepia moje oczęta uniemożliwiając mi zabawę. Zważywszy fakt, że CCO zaliczamy do raczej mrocznych tytułów prowadzenie rozgrywki było niemożliwe – poza własnym odbiciem nic nie byłem w stanie ujrzeć. Jako że nie należę do narcyzów postanowiłem coś z tym zrobić i w ten oto sposób wyjaśnił się wstęp. Pokój zapadł w ciemnościach, a ja wraz z nim.
Condemned: Criminal Origins w moim odczuciu jest grą nie najgorszą, ale monotonną i z niedostatkiem ikry. Choć może wydawać się to dość ostrym stwierdzeniem, postaram się rozłożyć go na czynniki pierwsze i rozwiać wszelkie wątpliwości. Na pierwszy ogień weźmy fabułę, grafikę i klimat – trzy elementy mocno ze sobą splecione. Łącznikiem pomiędzy nimi jest mrok, zarówno w formie przenośni jak i dosłownej. Akcja gry toczy się w wielu różnych miejscach: biurowcu, sklepie, bibliotece czy szkole, a wszystkie definiują podobne przymiotniki: opuszczony, zdewastowany, i przede wszystkim ciemny. Ostatni z przytoczonych określeń należy podkreślić, gdyż jak już wcześniej zdążyłem wspomnieć gra cechuje się nieprawdopodobnym brakiem światła. Z jednej strony klimat ten pasuje do historii, z drugiej zaś potrafi irytować. W ostatnim rozdziale gry jesteśmy wręcz zmuszeni iść po omacku, a od ciągłego mrużenia oczu może rozboleć głowa. Dostępna w grze latarka mogłaby być choć odrobinę mocniejsza, by kierując ją przed siebie widzieć nieco więcej niż dwa metry ziemi.
Historia przedstawiona w grze również nie do końca do mnie przemawia – nie można zarzucić jej zbyt wiele, jednakże cukierkowo też nie jest. Głównym bohaterem jest agent FBI, a ściślej ex-agent, który posądzony został o zabójstwo dwóch funkcjonariuszy policji. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że ów jegomość w żaden sposób nie próbuje wyjaśnić zajścia, tylko bez chwili zawahania zagłębia się w parapsychologicznym śledztwie prowadzonym na własną rękę. W dodatku podżegany jest ku temu przez tajemniczą postać Vanhorna, przyjaciela ojca, którego prawdę mówiąc widzi po raz pierwszy od bardzo wielu lat, i którego w ogóle nie zna. Jeszcze trudniej zrozumieć takie rozwiązanie, gdy przysłuchamy się wypowiedziom Ethana Thomasa podczas późniejszych etapów. Jego spostrzeżenia i zachowanie wskazują, iż posiada nieco oleju w głowie. Dalsze rozwinięcie fabuły i wątki są dość interesujące, tylko sprowokowano je w banalny sposób. Dodam, że momentami miałem wrażenie, iż gram w „Fahrenheita” – nastrój tajemnicy, seria zabójstw i wszechobecne kruki.