autor: Artur Cnotalski
Act of War: High Treason - recenzja gry
Eugen Systems oddało w nasze ręce kolejny dobry produkt – nad Act of War: High Treason można przyjemnie spędzić kilka wieczorów.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
W ubiegłym roku panowie z ATARI i Eugen Systems dali nam możliwość podróży w czasie – powrotu do klasyki gier RTS, jaką bez wątpienia jest Command & Conquer. Ich adaptacja starej formy do wymagań współczesnych graczy – Act of War: Direct Action – wypadła naprawdę dobrze, recenzenci z całego świata przyjęli ten tytuł bardzo pozytywnie. Sukces popchnął zespół Eugen do pracy nad dodatkiem – High Treason, który oferuje graczowi jeszcze szersze pole do popisu...
Fabuła High Treason rozpoczyna się rok po zakończeniu wydarzeń Direct Action – Task Force Talon uratować ma z rąk terrorystów porwanego senatora – ot, rutynowe działanie dla elitarnej jednostki. Jednak gdy w zamachu ginie prezydent, a wiceprezydent zostaje uwięziony w swoim samolocie przez kolejną grupę napastników, sprawa zaczyna się nieco komplikować. Co gorsza, na horyzoncie pojawia się zagrożenie, które zgodnie z nadziejami wszystkich obrońców praworządności, zostało już usunięte. Przyznać trzeba, że od strony fabularnej High Treason skonstruowany jest lepiej niż pierwowzór – wydarzenia są bardziej spójne i nie miotają nami po trzech czwartych globu (choć na monotonię terenów, które przyjdzie nam odwiedzić, narzekać jest bardzo trudno). Zabraknie niestety miejsc charakterystycznych – w High Treason nie zobaczymy już ani monumentów współczesnej kultury, nie odwiedzimy także zbyt wielu znajomych miast czy miejsc. Gra oferuje nam natomiast całką sporą ilość „gdzieś” – „gdzieś na Bahamach”, „gdzieś na Kubie” czy też „gdzieś w Meksyku”. Szkoda, przyznać trzeba bowiem, że możliwość obrony pałacu Buckingham czy walka o most Golden Gate stanowiły jeden ze smaczków, jakie uczyniły z Direct Action tytuł dobry i przede wszystkim bardzo klimatyczny.
Jak można się było spodziewać, główną zmianą w rozgrywce jest pojawienie się sporej liczby nowych jednostek, które zasilają szeregi istniejących już w wersji podstawowej stron konfliktu – U.S. Army, Task Force Talon oraz Consortium. W kampanii dla pojedynczego gracza dostajemy pod kontrolę dwie pierwsze armie, jednak po drugiej stronie barykady przez znaczną część zabawy widzimy nie Consortium, a żołnierzy amerykańskich – tytułowa Zdrada Stanu dotyczy bowiem właśnie nas, czyli Jeffersona i jego wesołej gromadki. Panowie z Eugen Systems postanowili udowodnić graczom, jak potężne mogą być jednostki piechoty – wiele początkowych misji opiera się tylko i wyłącznie na nich, co w znacznym stopniu zawyża poziom trudności zabawy, mimo iż zarówno Jefferson, jak i drugi z bohaterów, snajper Oz samoistnie leczą się nawet będąc na skraju śmierci. Misje „skradankowe”, w których korzystając z umiejętności czołgania się (gwarantującej jednostkom niewidzialność) musimy przekraść się do określonego punktu na mapie, są jednak mimo wysokiego poziomu trudności bardzo przyjemne i stanowią powiew świeżości.